piątek, 25 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Z okazji Bożego Narodzenia życzę wszystkim dużo szczęścia, żeby ten rok odbył się Wam bez żadnych zmartwień, dobrze spędzonego czasu z rodziną i przede wszystkim zdrowia! Łapcie świątecznego, piętnastoletniego Karteja: 


Jeszcze raz Wesołych Świąt wszystkim! <3 

środa, 23 grudnia 2015

Syn piekieł część 2

  Co to takiego? Białe, zimne... Wziąłem do ręki tę przedziwną rzecz. Natychmiast rozpuściła się w moich dłoniach zamieniając w ciecz. Posmakowałem jej. Smakowała... Choć w sumie nie miała smaku. Wywnioskowałem, więc, że to woda.Było to wszędzie, nie wiedziałem czym to jest, lecz i tak mi się to podobało. Z moich ust wydobywała się para. Nigdy nie widziałem takiego zjawiska... Zupełnie jakbym był smokiem, ale przecież nie potrafię ziać ogniem. 
  Zawiał wiatr, który rozwiał moje długie kruczoczarne włosy. Nie był on jednak taki jak w piekle. Zamiast miłego ciepła poczułem nieprzyjemne mrowiące uczucie w całym ciele oraz zacząłem się trząść i kłapać zębami. Nie miałem pojęcia jak nazwać to nowe dla mnie doznanie, ale wiedziałem, że nie chcę już tego czuć. Nie był to ból, ale czułem jak kończyny mi drętwieją i nie mogłem przestać drżeć, co było raczej niemiłym przeżyciem.
  - Jest ci zimno, kochanie? - zapytała nieznajoma mi kobieta zachodząc mnie od tyłu.
  Od razu spostrzegłem jej wielkie, czarne skrzydła, bardzo podobne do moich. Nie mogła więc być człowiekiem, a nie wyglądała mi także na demona. Anielica miała błękitne, duże oczy, które wpatrywały się we mnie z troską. Jej mały nos był lekko zadarty w górę, a jej cera była wręcz biała, porównywalna odcieniem do substancji, która nas otaczała i spadała z nieba pod postacią płatków różnej wielkości oraz rozmaitych kształtach. Miała także długie, kasztanowe włosy sięgające jej do bioder. 

 Uśmiechnęła się do mnie, po czym zdjęła z siebie długą, brązową pelerynę z kapturem i okryła mnie nią.
  - Czym jest zimno? - zapytałem, nie wiedząc jak inaczej odpowiedzieć.
  - Hmmm... - kobieta zastanowiła się chwilę - Zimno to uczucie, przeciwieństwo ciepła, które czułeś przez ten czas spędzony w piekle.
  - Gdzie my jesteśmy? - ponownie spytałem. Jeśli nie w piekle... To gdzie? Wymiar boski? Miejsce pod rządami Nikou? Na Otchłań mi to nie wyglądało, więc pozostawały te dwie krainy, które znałem z opowiadań Merukku i Kim. Jednak to, co powiedziała , bardzo mnie zaskoczyło.
  - Jesteśmy na Ziemi - rzekła i pogłaskała mnie po głowie.
  Z tego co wiedziałem, Ziemia była zamieszkiwana przez ludzi, zwykłych istot nie posiadających żadnych magicznych mocy. Zdarzali się jednak pośród nich prorocy, czyli osoby, które widziały demony, aniołów i bogów w swych snach. Często jednak, ludzie nie zdawali sobie sprawy z naszego istnienia i po prostu ignorowali swoje wizje, co w sumie rzadko miało dla nas jakiekolwiek znaczenie. Gorzej bywało, gdy dany mieszkaniec Ziemi miał jakieś znaczenie dla innego wymiaru, a wzywanie go przez nieludzkie istoty nie przynosiło żadnego efektu, ponieważ uznawał on to za zwykłe urojenia i nie obchodziło go to za wiele. Mało kiedy zdarzało się by jakaś nadprzyrodzona istota przychodziła do owego delikwenta osobiście, lecz miały miejsce takie przypadki, gdy nie obyło by się bez tego.
  - Czym jest ta biel dookoła? - wziąłem do ręki trochę tego puchu i pokazałem kobiecie.
 

  - To śnieg, Kartuś. - Zaśmiała się i zmierzwiła mi włosy.
  Nagle zastygła milknąc. Odwróciłem głowę w stronę, gdzie spoglądała. Wytężyłem wzrok i ujrzałem nie kogo innego jak mojego ojca. Zacząłem się trząść, ale tym razem już nie z zimna, lecz strachu. Stał opierając się o latarnię jakby na kogoś czekając, a chwilę później pod to miejsce podbiegła kobieta w długiej pelerynie z kapturem. Kiedy zobaczyła Zalgo wydała z siebie stłumiony krzyk i przytuliła do siebie mocniej zawiniątko, które trzymała w rękach.
 Władca piekieł wyprostował się i zrobił parę małych kroków w jej stronę. Cofnęła się szybko, jednak nie uciekała, dobrze wiedziała, że nie uda jej się zbiec, jak zresztą każdy kto go znał. Na twarzy mego ojca pojawił się szyderczy uśmiech.
  - Myślałaś, że przede mną uciekniesz, Claire? - zapytał tym jego lodowatym głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
  - Pieprz się, Zalgo! - krzyknęła w jego stronę zrozpaczonym głosem. - Zostaw mnie i Karteja w spokoju!
  Ramiona mężczyzny zaczęły lekko się unosić. Po chwili rozległ się jego głośny, mroczny śmiech.
  - Zostawić...powiadasz? - zadał pytanie i w następnej chwili był już tuż przy Claire. Położył jej rękę na policzku i patrząc głęboko w przerażone oczy kobiety zaśmiał się jeszcze raz, ale ciszej. - Nie wydaje mi się...
  Claire strąciła jego dłoń ze swojej twarzy, po czym odwróciła się i zaczęła biec. Nie udało jej się jednak zajść daleko. Zalgo pociągnął ją za kaptur peleryny i rzucił na ziemię. Zawiniątko wypadło z rąk kobiety i przeturlało się parę metrów dalej.
  - Nie patrz... - poleciła mi anielica zakrywając rękoma oczy.
  Nie próbowałem nawet się sprzeciwiać. Wtuliłem się w nią i zacisnąłem powieki. Nagle rozległy się wrzaski bólu Claire. Wtuliłem się mocniej w nieznajomą, do oczu napłynęły mi łzy. Nie chciałem tego słyszeć, więc zatkałem palcami wskazującymi uszy. Niewiele to dało, krzyki były zbyt głośne.
  Nagle te odgłosy ucichły. Słyszałem tylko świsty wiatru, szumy gałęzi pobliskich drzew oraz mój własny przyśpieszony oddech i mocne bicie serca. Wtem echem odbił się płacz. Łkanie małego dziecka, noworodka.       Podniosłem lekko wzrok. Z zawiniątka upuszczonego przez matkę wystawała mała główka z krótkimi kosmykami czarnych włosów. Władca piekieł wstał znad ciała kobiety, podszedł do szkraba i podniósł go z zimnego śniegu. Patrzył na niego chwilkę ze zmarszczonymi brwiami, gdy w głowę trafił go kamień. Nie zraniło go to, w końcu był demonem, lecz odwrócił się w stronę skąd nadleciał.
  - Zostaw...Mojego...Syna.. - wysapała Claire przyklękając na jedno kolano i powoli wstając.
  Zalgo uśmiechnął się i wraz z zawiniątkiem podszedł do kobiety. Wyciągnął miecz z pochwy i jednym ruchem przeszył matkę dziecka na wylot. Claire zawyła z bólu i odkaszlnęła krwią.
  - Chciałaś chyba powiedzieć, naszego syna, kochanie... - wyszeptał jej do ucha po czym szybko wyjął miecz z jej ciała.
  Kobieta osunęła się bezwładnie na kolana, demon zaś chciał ruszyć w przeciwnym kierunku skąd przybyła jego kochanka, lecz ta złapała go za końcówkę peleryny.
  - Zostaw Karteja... - powiedziała ledwo  słyszalnym, słabym głosem. - Zostaw go, słyszysz...? - powtarzała zrozpaczona.
  Karteja? Nagle wszystko do mnie dotarło. To dziecko... To byłem ja! A ta kobieta, o imieniu Claire, to moja matka! Spojrzałem pytająco na anielicę. No tak! Moja rodzicielka była przecież półaniołem!
  - M-Mamo...? - zapytałem zerkając w górę na jej bladą twarz.
  - To przeszłość, Kartuś... Tak właśnie znalazłeś się w piekle... Uznałam, że powinieneś wiedzieć... Kocham cię, synku...
  - Mamo! - krzyknąłem i chciałem się w nią wtulić, ale w jednym momencie zniknęła.
  Zostałem sam. Patrzyłem jak Zalgo odchodzi, a Claire dokonuje żywota, leżąc na zimnym śniegu dookoła niej zabarwionym na szkarłatny kolor jej krwi. Podbiegłem do niej i zdyszany uklęknąłem nad nią. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego mój ojciec to zrobił?! Jakim potworem trzeba być, żeby zrobić coś takiego?! Czym ona zawiniła? Tym, że urodziła mnie? To wszystko moja wina?! Tak właśnie wtedy myślałem. Sądziłem, że to wszystko stało się z mojego powodu. To mnie ojciec tak nienawidził, to przeze mnie moja matka umarła. Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Wiedziałem, że moja matka mnie kochała, oddała za mnie życie. Ale czy było warto? Dla takiego śmiecia jak ja? Nie uważam tak. Wolałbym, żeby ona żyła, dlaczego to ja nie mogłem wtedy zginąć?!
  W mojej rozpaczy nawet nie zauważyłem jak jej załzawione oczy otworzyły się lekko.
  - Kartej... Czy to ty...? - zapytała głosem tak cichym jak jej oddech.
 Nie odpowiedziałem w pierwszej chwili. Łzy wypłynęły mi z oczu i zaskomlałem cicho. Chciałem się w nią wtulić, ale wiedziałem, że tym tylko ją skrzywdzę, więc tego nie zrobiłem.
  - Tak, to ja... - wyszeptałem.
 Jej zimna, ubrudzona od krwi dłoń spoczęła na moim policzku, po chwili ocierając mi łzy. Kobieta uśmiechnęła się do mnie lekko.
  - Nie płacz, Kartuś... Wszystko się ułoży... - powiedziała równie cicho jak wcześniej.
  Przez chwilę patrzyłem w oczy mojej matce. Przeraziło mnie to, że zaczęła je delikatnie mrużyć, lecz zanim zamknęła je już na zawsze zdążyła jeszcze wyszeptać:
  - Kocham cię... Bądź silny... I przede wszystkim, proszę, nie umieraj...
 Po tych słowach opuściła powieki, a jej ręka opadła. Klęczałem przy niej na śniegu zaciskając zęby i przede wszystkim próbując nie płakać. Jednak nie minął moment, a słone krople wody popłynęły po moich policzkach. Spuściłem głowę, moje ramiona zaczęły drżeć i to nie tylko z zimna.
  - Mamo... - potrząsnąłem nią lekko używając przy tym obu rąk z resztką nadziei, że nie umarła.
 Dopiero co ją spotkałem. Całe życie zastanawiałem się jaka była, jak wyglądała... To właśnie ona mnie urodziła, dała mi życie chwilę później przypłacając je własnym.
 W tym momencie poczułem się jeszcze bardziej samotny niż zwykle. Wpatrywałem się tępo w powiększającą się wokół niej kałużę krwi, lodowaty wiatr sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Nie wiedziałem jak długo tak trwam, ale czułem, że wszystkie moje kończyny zdążyły już zdrętwieć.
 Myślałem nad tym długo, ale nie znalazłem odpowiedzi na nurtujące mnie od dawna pytanie. Brzmiało ono banalnie, jednak do wyjaśnienia już takie proste nie było. Myślę, że tylko mój ojciec mógł na nie odpowiedzieć... "Dlaczego?". Nieskomplikowane, prawda? Wiec czemu nie mogłem znaleźć na nie odpowiedzi? Przecież nigdy nie zrobiłem mu nic złego, a przynajmniej sobie tego nie przypominam, więc dlaczego?! Z jakiego powodu tak bardzo mnie nienawidzi? W końcu, gdyby chciał, mógłby mnie zabić tuż po narodzinach, lecz tego nie uczynił. Tu po raz kolejny zadałem sobie pytanie "dlaczego?" Cały czas obwiniam się za to jaki dla mnie jest, za to co ze mną robi... Ale czy to aby na pewno moja wina? Tego nie wiem, bo nie ważne jak bardzo bym chciał i próbował, nie mogę sobie przypomnieć nic z przeszłości, a dokładniej sprzed moich piątych urodzin. Zamknąłem oczy, wytężyłem umysł i spróbowałem raz jeszcze. Piąte urodziny... Coś się wtedy wydarzyło, ale co? Nagle w moim umyśle ujrzałem list. Pierwsze słowa: ,,Drogi Kimuro". W tym momencie natrafiłem na jakby blokadę. Głowa zaczęła mnie boleć niemiłosiernie, a gdy otworzyłem oczy nie było już śniegu i zimna. Tylko ciepło, moja panda i mały pokój z jednym oknem, przez które wpadało światło księżyca. Leżałem pod kocem, ale nie pamiętałem, żebym się przykrywał, więc musieli to zrobić, Merukku, Nayrin, albo Kim. Bo w końcu jak nie oni...to kto? 



***
  - Zalgo!
  - Zostaw mnie w spokoju, Merukku - warknął władca.
 Poddany szedł szybkim krokiem za swoim panem, wręcz prawie biegł, a i tak ledwo go doganiał.
  - Zalgo! Zwolnij! - wołał za nim doradca. - Gdzie tak pędzisz?! Jest środek nocy!
  - Tym bardziej nie powinieneś się tak wydzierać... Mam sprawę do załatwienia, która ciebie nie dotyczy - odpowiedział nadal rozdrażniony.
 Białowłosy jednak cały czas podążał za przyjacielem, więc ten po jakimś czasie zatrzymał się i westchnął.Odwracając się do niego, rzekł już nieco spokojniej:
  - Chodzi o Claire.
  - Ale przecież ona... Nie żyje...
  - Rusz głową, Merukku... Gdzie trafiają martwi ludzie po śmierci?
  - Tylko, że ona nie jest w pełni człowiekiem, myślałem, że...
  - Owszem - przerwał mu Zalgo. - Ale jest w połowie człowiekiem. Normalne anioły po prostu znikają, masz tu w pełni rację... Ja jednak mam na tyle mocy, by do tego nie dopuścić..
 Fioletowooki milczał przez chwilę. Otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale czerwonowłosy znów mu przeszkodził.
  - Weszła do snu Karteja... - wycedził przez zęby zaciskając dłoń w pięść, co było niepodobne do zazwyczaj spokojnego i opanowanego władcy, po czym ruszył dalej zostawiając swego doradcę na środku korytarza zamkowego. Jego kroki przez chwilę odbijały się jeszcze echem od grubych kamiennych ścian aż wszystko zupełnie ucichło.


***


Nie wiedziałem, która jest godzina, ale po panującej dookoła ciemności wywnioskowałem, że jest już późno. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Ziewając usłyszałem szybkie kroki na korytarzu zbliżające się do mojego pokoju. W obawie, że to ojciec, szybko schowałem się pod koc, jakby to miałoby mi w czymś pomóc. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie wszedł do pomieszczenia, a odgłosy zaczęły się oddalać. Zaciekawiony przysłuchiwałem się im. Kto chodzi po zamku w środku nocy? Czy to ktoś obcy wtargnął do pałacu i chciał zamordować mojego ojca? Zdarzały się i takie wypadki. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie czyhał na życie władcy piekieł, bo jedynym sposobem, aby przejąć panowanie nad tym obszarem, jest zabicie władcy lub podpisanie specjalnego kontraktu, jednak kontrakty mogą zawierać jedynie ludzie, do tego tylko ci wybrani.
 Szybko zszedłem z łóżka i przezwyciężając strach podszedłem do drzwi. Wahając się chwilę w końcu je otworzyłem. Wydawało mi się, że ich skrzypienie, to najgłośniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem. Co gorsza wszystko wskazywało na to, że kroki zatrzymały się. Wstrzymałem oddech, żeby nie wydawać już żadnych dźwięków. Zacisnąłem powieki, od panującej ciszy dzwoniło mi w uszach. Na szczęście osoba, która chodziła nocą po zamkowych korytarzach, najwyraźniej zignorowała hałas i ruszyła dalej.
 Wyszedłem z pokoju i ruszyłem w stronę, z której ostatnio było słychać kroki. Interesowało mnie, czy straże nie zauważyły, że jakiś intruz wtargnął do zamku? Skoro taki dzieciak jak ja to zauważył, to czy oni tym bardziej nie powinni się tym zainteresować? A może ten ktoś ich wszystkich unicestwił? Tego nie wiedziałem, lecz skoro to nie obcy, to ktoś ze znanych mi osób musiał się tu kręcić. W końcu większość mieszkańców pałacu nie potrzebowała snu. Owszem, demony niby nie musiały spać, jednak jeśli to robiły ich magia i siły regenerowały się po całym dniu ich używania, ale nie było to niezbędne do życia. Tak samo nie musiały jeść, lecz robiły to dla zwyczajnej przyjemności i aby ich ciało nie było zbyt wychudzone.
 Powoli moje oczy przyzwyczajały się do ciemności, ale i tak niewiele byłem w stanie dostrzec, w końcu nie byłem czystej krwi demonem ani aniołem. Trzymałem się więc blisko ściany, aby nie stracić orientacji, gdzie jestem. Przesuwałem się wzdłuż niej dotykając rękami zimnych, kamiennych bloków, z których była zbudowana. Starałem się utrzymywać szybkie tempo, ponieważ kroki brzmiały jakby coraz bardziej się ode mnie oddalały. Na początku nie biegłem, żeby nie narobić hałasu, lecz w końcu zmusiła mnie do tego sytuacja. Po jakimś czasie zauważyłem, że kierujemy się w stronę lochów. Przeraziło mnie to lekko. Tylko jedna osoba mogła tam iść i to o tej porze i tą osobą był nie kto inny jak mój ojciec. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie zawrócić. Ostatecznie postanowiłem kontynuować moją podróż, ponieważ, gdy się odwróciłem, zorientowałem się, że zawędrowałem tak daleko, że sam już nie wrócę do swojego pokoju. Podobno ludzie mawiają: "Ciekawość to pierwszy stopień do piekła". No cóż... Po tym co zobaczyłem w lochach, niestety muszę się z tym zgodzić...

***


 Zalgo zaczął schodzić po schodach. W tym momencie kierowały nim tylko złość i nienawiść, ale nie do Claire, tylko do siebie. Jak on mógł dopuścić do takiego rozwoju wydarzeń? Po drodze cicho przeklął pod nosem. W tym wszystkim nie zauważył, że cały czas ktoś go śledzi. Zdjął ze ściany pochodnię i podpalił ją jednym pstryknięciem, nie miał ochoty oświetlać sobie całej drogi magią, tym bardziej, iż podejrzewał, że tej nocy nie uda mu się już zregenerować sił.
 Jego kroki było słychać w całych lochach, w końcu była noc i nikt inny nie pałętał się po zamku, a odbijające się od ścian dźwięki, dzięki temu, brzmiały bardzo głośno, zupełnie inaczej niż podczas dnia, gdy wszyscy w zamku pracowali. Władca piekieł jednak się tym nie przejmował, nie chciał ukrywać swojej obecności, a wręcz ją zaznaczyć, w przeciwieństwie do małego Karteja podążającego cicho za swoim ojcem, uważając by go nie zauważono.
 Zalgo, który szedł bardzo szybkim tempem, po krótkiej chwili znalazł się już na ostatnich stopniach. Od razu zauważył straże, którym kazał się oddalić, nie chciał, aby ktoś słyszał jego rozmowę z byłą żoną. Gdy wartownicy odeszli, zwolnił. Zawahał się. Po co on w ogóle tu przyszedł? Czy rozmowa z Claire coś zmieni? Od chwili, kiedy ją tu sprowadził, przeczuwał, że zrobi ona coś, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie.
 Czerwonowłosy nie miał lekkiego dzieciństwa, ponieważ jego ojciec był dikrikaninem. Na imię mu było Kimura i rządził piekłem żelazną ręką. Ktoś powiedział na niego złe słowo - chłosta. Ktoś chociażby spróbował mu się sprzeciwić - lochy i tortury. Ktoś zapragnął zostać lusirianinem - śmierć. Kimura jako dikrikanin i to jeden z ważniejszych, bo doradca samego Dikriko, tępił lusirian jak robactwo. Jego pierworodny syn, którym był właśnie Zalgo, wręcz marzył o tym by pozbawić go tronu, ponieważ dokuczał mu fizycznie i psychicznie poniżając na każdym kroku. Wspierała go w tym jego matka, którą despota zabił na oczach syna po części ku przestrodze, ale tak właściwie to dla zabawy, ponieważ zawsze kochał patrzeć na cierpienie innych. Zalgo miał wtedy tylko trzy lata, ale to wydarzenie pamiętał do końca życia. W tym samym roku urodził się jego młodszy brat, którego czerwonooki bardzo kochał. Jednak, gdy Layrou, bo tak właśnie miał na imię drugi syn Kimury, trochę podrósł, okrutny władca zaczął się znęcać również nad nim. Pewnego dnia, gdy Zalgo się o tym dowiedział, zaczął robić wszystko by chronić brata. Specjalnie sprzeciwiał się swemu ojcu czy mu pyskował. Robił to na tyle często, że dikrikanin nie miał już czasu na Layrou'a, a na tyle naturalnie, żeby jego brat nie zauważył, iż robi to specjalnie dla niego. Po paru latach, Kimura wysłał swego drugiego syna na Ziemię, przez co siedmioletni Zalgo został bez ukochanego brata. Cały czas miał jednak wsparcie w swoim przyjacielu, którego kiedyś ojciec czerwonowłosego, z niewiadomych przyczyn, przyprowadził na zamek. Był to właśnie Merukku. Białowłosy i syn władcy poznali się, gdy oboje mieli po pięć lat. Od razu zostali przyjaciółmi.
 Tego dnia, gdy Kimura zesłał Layrou'a na Ziemię, oboje zaczęli obmyślać plan. Spisek przeciwko władcy piekieł.Coraz więcej mieszkańców piekła było zabijanych przez poglądy religijne, ale mimo tego demony nie rezygnowały ze swoich przekonań, a nawet duża ilość osób zaczęła popierać Lusira. Synowi Kimury taka sytuacja była bardzo na rękę, wykorzystał to, aby wzniecić bunt. Szybko znalazł sprzymierzeńców, sam jednak postanowił nie ujawniać się jako dowódca powstania lusirian. Cały czas był na zamku obserwując zachowanie i rozkazy władcy, później przekazując je stworzonej przez siebie armii. Dzięki temu wszystkie ruchy Kimury nie były dla rebeliantów żadną niespodzianką. W krótkim czasie buntownicy obalili legiony żołnierzy dikrikańskich, a samego Kimurę wypędzono. Przed banicją ojciec Zalgo, który nie wiedział, że to właśnie jego syn spowodował to wszystko, oddał władzę w jego ręce. W piekle zapanowała wtedy wieka radość i długo oczekiwany spokój. Było to dla Zalgo wielkie osiągnięcie. Dzięki temu wydarzeniu zdobył szacunek i zaufanie poddanych. Wojna o wolność lusirian nie trwała długo w - jedynie rok. W porównaniu do czasu przez jaki wyznawcy Lusira byli prześladowani, było to naprawdę niewiele. Zalgo miał zaledwie osiem lat, gdy przejął panowanie nad piekłem, lecz uczynił Merukku swoim doradcą i powierzył u wykonywanie niektórych zadań za niego, dzięki czemu nie wszystko było na jego głowie.
 Czerwonowłosy na wspomnienie o tym pomyślał: ,,Kto by przypuszczał, że nie przerośnie mnie rola władcy, a rola ojca..." Po raz kolejny tej nocy cicho przeklął, co naprawdę do niego nie pasowało. Zazwyczaj opanowany Zalgo czuł teraz jak trzęsą mu się ręce. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i otworzył drzwi celi, która różniła się od wszystkich innych - była to zwykła komnata, tyle, że zamknięta. Władca piekieł wypuścił drżąc powietrze z płuc i uniósł powieki.
 Jego oczom ukazała się młoda, dobrze znana mu kobieta. Claire - matka jego syna, Karteja, jego ukochana żona, która okazała się być dikrikanką. Kobieta uśmiechnęła się do niego złośliwie.
 - Witaj...Zalgo... - rzuciła na powitanie.
 - Co ty próbujesz zrobić? - odpowiedział Zalgo nie owijając w bawełnę. - Co ty próbujesz wmówić Kartusiowi ,kobieto?!
 - Kartusiowi? - kobieta uniosła jedną brew. - On nic dla mnie nie znaczy. Chodzi o ciebie. A swoją drogą, jego wysokość nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że nazywasz go po imieniu...
 - Miałem nie mówić tak do niego, nie o nim. Jaki masz cel we wchodzeniu mu do snu?
 - A ty skąd o tym wiesz?
 Zalgo przypomniał sobie na chwilę moment, gdy wszedł do pokoju swojego syna, który drżał z zimna przytulając swoją pandę - prezent od Zalgo, którego Kartej nie pamięta i nigdy już sobie nie przypomni. Okrył go szczelnie kocykiem, pogładził po włosach, lecz, gdy chciał już wyjść z pokoju, usłyszał jak jego synek płacze przez sen i powtarza "mamo, mamo". Wiedział, że nie może powiedzieć o tym Claire. Dikriko nie mógł się dowiedzieć, że cały czas, nawet po jego groźbie, Zalgo próbuje się o niego troszczyć jak za dawnych, beztroskich lat jego wczesnego dzieciństwa.
 - Mam swoje źrodła... - wymigał się od pytania. - Pytałem, jaki masz w tym cel?
 - Jaki mam...cel? - zaśmiała się Claire. - Po prostu, chcę popatrzeć jak nienawiść do ciebie narasta w Karteju, jak cierpisz.
 - Ale dlaczego? Dlaczego to robisz? Czy byłem dla ciebie niedobry? Czy czegoś ci brakowało?
 - Nie, ale jesteś lusirianinem, to wystarczy. - podeszła do niego i spojrzała w oczy. - A może przekonasz się w końcu, by przejść na dikrikanizm? Wtedy to wszystko się skończy.
 - Nie ma mowy. - powiedział lodowatym głosem Zalgo odpychając byłą żonę.
 Zrobił to lekko, jednak Claire upadła teatralnie, a łzy stanęły jej w oczach. Władca piekieł nie rozumiał tego, przecież, popchnął ją bardzo delikatnie, żeby się od niego odsunęła, jednak szybko dowiedział się co spowodowało teatralny upadek dikrikanki.
 - Mamo! - krzyknął dziecięcy głosik za nim. Mężczyzna słysząc to poczuł jak robi mu się gorąco, a zarazem zimno. To uczucie przeszyło całe jego ciało. Przecież to Kartej. O to właśnie chodziło Claire, żeby po raz kolejny wyszedł na bezlitosnego, okropnego, parszywego demona w jego oczach.

***
 - Mamo! - krzyknąłem.
 Jak to możliwe? Moja mama żyje? Mój ojciec stał nad nią z zaciśniętą pięścią. Szybko podbiegłem do niej i nie zważając na konsekwencje przytuliłem ją mocno.
 - Kartuś, kochanie... Uciekaj stąd, to niebezpieczne. - szepnęła rozpłakana.
 - Mamo! - powtórzyłem ściskając ją mocniej.
 Spojrzałem na ojca. Patrzył na nas chwilę tym jego wzrokiem pełnym nienawiści, po czym warknął pod nosem, po czym odwrócił się i skierował się w kierunku wyjścia z komnaty, lecz zanim wyszedł, powiedział jeszcze:
 - Za piętnaście minut, chcę cię widzieć w twoim pokoju...Kar..To znaczy Jet. - przy ostatnich słowach wyczułem, że jego głos lekko zmienił ton. Nie był już taki surowy... Był raczej taki jakby miał zaraz zacząć płakać. Wtedy jednak nie to było dla mnie ważne, po prostu nie zwróciłem na to jakiejś wielkiej uwagi. Byłem przy mojej mamie i to się liczyło. Nie liczyłem się wtedy z konsekwencjami mojego lekkomyślnego czynu. Dzięki niemu mogłem przez dziesięć minut porozmawiać z mamą. Przytulić ją, zapytać, czy wszystko u niej w porządku, poczuć, że jednak się ktoś o mnie troszczy, ale przez moją nocną wyprawę, a do tego śledzenie Zalgo czekały mnie straszne konsekwencje...