Otrzepała więc ręce z piasku i wyszła z piaskownicy. Popatrzyła jeszcze na nich chwilę się wahając. Ostatecznie jednak podbiegła roześmiana do nieznajomych.
- Ale ma pan śmieszne włosy! - zawołała wskazując na Władcę Piekieł.
Zalgo uśmiechnął się lekko.
- Czyli naprawdę nas widzi... - powiedział do swojego przyjaciela nie kryjąc podziwu. - Jak masz na imię, dziewczynko? - zapytał czerwonowłosy.
- Zuzia - odpowiedziała szarooka. - A pan?
- Ja ma mam na imię Zalgo. Bardo miło mi cię poznać, Zuziu. Ile masz lat?
- Zuzia - odpowiedziała szarooka. - A pan?
- Ja ma mam na imię Zalgo. Bardo miło mi cię poznać, Zuziu. Ile masz lat?
- Tyle - rzekła dziewczynka pokazując pięć palców.
- Jesteś jeszcze bardzo malutka w takim razie - powiedział z troską w głosie Władca Piekieł. Wiedział, że ludzkie dzieci nie rozumieją tyle co demony czy aniołowie w ich wieku, o bogach już nie wspominając.
- Jesteś jeszcze bardzo malutka w takim razie - powiedział z troską w głosie Władca Piekieł. Wiedział, że ludzkie dzieci nie rozumieją tyle co demony czy aniołowie w ich wieku, o bogach już nie wspominając.
- Wcale, że nie! - oburzyła się pięciolatka. - Jestem już duża!
- I pewnie chcesz zostać księżniczką, hm? - zaśmiał się czerwonowłosy. W końcu większość dziewczynek w jej wieku o tym marzyła.
- Nieprawda! Chcę zostać wojowniczką i pokonać wszystkich złych panów!
Ta odpowiedź zaskoczyła Zalgo. Takie plany na przyszłość zazwyczaj miewali mali chłopcy.
Dosyć mu to zaimponowało. Wiedział jednak, że szarooka jest jeszcze za mała, aby przejąć władzę chociaż jej moc była wyczuwalna w promieniu kilometra. Teraz lepiej było jej o tym nie wspominać i powrócić za jakiś czas, gdy będzie już bardziej świadoma i mniej podatna na wpływy. Wyglądało na to, że Zuzia wyrośnie na dobrą i raczej zawziętą osobę. Wywnioskował to po jej entuzjazmie, kiedy mówiła o zostaniu wojowniczką.
Zalgo i Merukku zamienili z nią jeszcze parę zdań, aż do momentu, gdy pięciolatka została zawołana przez swoją matkę i musiała wracać do domu.
- Pa, pa! - powiedziała i pomachała im na pożegnanie zanim pobiegła w stronę bloku, w którym mieszkała.
Gdy się oddaliła, Merukku, który wcześniej prawie cały czas milczał, w końcu zabrał głos.
- I co myślisz?
- Pa, pa! - powiedziała i pomachała im na pożegnanie zanim pobiegła w stronę bloku, w którym mieszkała.
Gdy się oddaliła, Merukku, który wcześniej prawie cały czas milczał, w końcu zabrał głos.
- I co myślisz?
- Drzemie w niej ogromna moc i nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest jeszcze za młoda, żeby zabrać ją do Piekła. Nie wybaczyłaby nam tego.
Jedynym sposobem, aby człowiek dobrowolnie trafił do Piekła była zamiana ciał. Polegało to na wymianie. Otóż w ciele człowieka, gdy przebywa na Ziemi, musi znajdować się dusza i nie może ono bez niej prawidłowo funkcjonować. Dlatego też można było na jakiś czas dokonać zamiany, która polegała na wejściu demona w ciało człowieka i wypchnięciu jego duszy na zewnątrz. Wtedy ów śmiertelnik mógł podróżować między wymiarami, a istota, z którą się zamieniło, mogła sterować jego ciałem. Wymiana jednak nie wchodziła w grę, ponieważ demon musiałby przebywać w ciele człowieka aż do momentu jego powrotu lub śmierci.
Otóż miałem nowego brata imieniem Zarmou. Nie odwiedzałem go jednak zbyt często, ponieważ nie chciałem natknąć się na ojca. Jennifer i Hrinui jak zwykle mi dokuczali, ale nie przeszkadzało mi to już tak bardzo jak kiedyś. Mimo wszystko, sam sobie się dziwiłem, że za nimi tęskniłem. Byli dla mnie naprawdę okropni. No, ale cóż poradzić. Rodziny się przecież nie wybiera. Nie wiedziałem o co im tak właściwie chodzi, bo trudno było mi uwierzyć, że jedynym ich powodem do dręczenia mnie były moje skrzydła. Mogli też brać przykład z ojca, co było już bardziej prawdopodobne. W końcu był dla nich największym wzorcem.
Kim i Nayrin nie pozwalali mi się jednak smucić z ich powodu. Nie było dnia, żeby nie podnosili mnie na duchu. Oni byli dla mnie wszystkim i nie potrafiłem sobie wyobrazić tego, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć. Byłem im wdzięczny za to co robią. Za to, że są ze mną cały czas oraz za to, że nie opuścili mnie chociaż, gdyby to zrobili, byłoby im wtedy o wiele łatwiej. Tylko dzięki nim i ich życzliwości jeszcze się nie poddałem. Życie bez nich byłoby o wiele trudniejsze, a przede wszystkim samotne i puste. Widziałem jak się dla mnie starają i doceniałem to. Napełniało mnie to pozytywną energią każdego dnia. Sprawiało, że nie myślałem tyle o tym jak traktują mnie inni, a skupiałem na tym, że przynajmniej w ich oczach jestem coś wart.
Ja, Kim i Nayrin bawiliśmy się od rana do wieczora. Nadchodził jednak czas, kiedy musieliśmy iść spać, w końcu byliśmy jeszcze dziećmi. Wtedy zaczynał się koszmar.
Odkąd wróciłem z Ciemnej Części Piekła, zacząłem panicznie bać się ciemności. Bałem się spać, ponieważ codziennie budziły mnie koszmary ze Złodziejami Dusz w roli głównej. Starałem się po sobie tego nie pokazywać, aby nie martwić rodzeństwa, ale to, że całymi nocami siedziałem z zapaloną kulą świetlną dawało mi się we znaki. Zasypiałem dopiero o świcie, a mój sen i tak był niespokojny i trwał o wiele krócej niż powinien. Ciągnęło się to już od miesiąca, a ja czułem się coraz bardziej zmęczony. Tak też było tego dnia. Przez cały poranek, południe i wieczór zdawałem się być nieobecny. Ledwo rozumiałem co się dzieje dookoła mnie, marzyłem tylko o tym, żeby zasnąć w spokoju bez żadnych koszmarów.
Przechadzałem się korytarzami pałacu, a raczej ciągnąłem nogę za nogą próbując się nie przewrócić w drodze do mojej sypialni. Idąc z prawie zamkniętymi oczami, poczułem, że na coś wpadam. Jak się jednak po chwili okazało, nie na coś, a na kogoś.
- Uważaj jak chodzisz, śmieciu – warknął na mnie Hrinui.
- Przepraszam – wybełkotałem i chciałem ruszyć dalej przed siebie, lecz zostałem dość brutalnie pociągnięty za ramię. Spojrzałem nieprzytomnie na mojego brata próbując się wyszarpnąć, ale nic to nie dało, oprócz tego, że zacisnął dłoń na mojej ręce jeszcze mocniej.
- Tylko tyle? - parsknął. - Klękaj i błagaj o wybaczenie, chyba, że chcesz pożegnać się z tym... - Hrinui wyjął zza pleców moją pluszową pandę, której przez otumanienie nie zauważyłem wcześniej. Ożywiłem się w jednej chwili. Mimo, że był to zwykły miś, miał on dla mnie ogromne znaczenie. Dostałem go od ojca. Był to jedyny prezent jaki od niego otrzymałem. Mogłem mówić, że go nienawidzę, lecz nadal był moim ojcem. Wierzyłem w to, że jeśli mi go podarował, musiał być taki czas, w którym się o mnie troszczył. Chociaż nie pamiętam żadnych spędzonych z nim radosnych chwil, postanowiłem dbać o pluszaka, mając złudną nadzieję, że jeśli to zauważy i zobaczy, że mi zależy to może się zmieni i wreszcie zacznie mnie traktować jak syna. Dlatego też była ona dla mnie tak ważna.
- Oddawaj ją! - krzyknąłem skacząc i rozpaczliwie próbując złapać pandę. Mój starszy brat był jednak za wysoki, bym mógł ją dosięgnąć.
- Powiedziałem ci już co masz zrobić. I nie było to skakanie jak małpa na gumie – uśmiechnął się szyderczo i złapał misia jedną ręką za głowę, a drugą za ogonek. - Więc możesz się już nią pożegnać – zaśmiał się wrednie i zaczął powoli rozrywać mojego ukochanego pluszaka.
- Zostaw ją! - wrzasnąłem łamiącym się głosem i podskakując jeszcze wyżej.
- Jesteś żałosny – prychnął Hrinui.
Pandzie puściły kolejne szwy. Patrzyłem bezradnie jak mój jedyny prezent od ojca jest niszczony. Mój brat miał rację, naprawdę byłem żałosny. Po prostu beznadziejny. Nie byłem w stanie nic zrobić. Zacząłem płakać, co wywołało u niego tylko szerszy uśmiech. Kiedy myślałem już, że Hrinui urwie misiowi głowę, stało się coś czego w życiu bym się nie spodziewał.
Ktoś wyrwał pandę z rąk mojego brata. Jeszcze bardziej od tego, że ktokolwiek widząc to zareagował, zdziwiło mnie kto to był. Mój ojciec we własnej osobie. Nie wyglądał też na zadowolonego z poczynań swojego pierworodnego syna. Później wydarzyło się coś, co już w ogóle przeszło moje oczekiwania. Nie dość, że Zalgo dał lekkiego kuksańca Hrinuiemu, to oddał mi pluszaka i zmierzwił mi włosy.
- Dbaj o nią – wyszeptał, tak, żebym tylko ja to usłyszał, po czym zwrócił się do mojego brata. - Rób sobie co chcesz, ale nie ruszaj jego pandy.
- Ale tato, przecież...
- Nie tykaj Amandy, jasne? - powiedział tak chłodno, że Hrinui od razu zamilkł.
Władca piekieł widząc, że jego pierworodny syn wyraźnie zrozumiał co miał mu do powiedzenia, odwrócił się i odszedł pozostawiając nas samych.
Oniemiałem. Nie sądziłem, że nadal będzie pamiętał jej imię. Nazwałem ją zaraz po tym jak ją dostałem, czyli w moje piąte urodziny. Nie raz próbowałem sobie coś z nich przypomnieć, lecza za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Tak jakby coś blokowało moje wspomnienia z tego dnia... Pamiętałem jedynie kawałek listu zaadresowanego do mojego dziadka. Czyżby on miał coś z tym wspólnego? Tego nie wiedziałem, a byłem też za młody, żeby tak nad tym myśleć. Wtedy bardziej obchodziło mnie to w jaki sposób zachował się wobec mnie ojciec. Było widać, że Hrinui również był tym zaskoczony. Z pewnością się tego nie spodziewał.
- Tym razem ci się upiekło, śmieciu – warknął na mnie przez ramię oddalając się szybkim krokiem.
Stałem tak chwilę przyciskając pandę do piersi, lekko się trzęsąc, ale też uśmiechając. Pierwszy raz odkąd pamiętam ojciec się za mną wstawił. Może jednak mu na mnie w jakimś stopniu zależało? A może po prostu chciał uśpić moją czujność, aby później zranić mnie jeszcze bardziej? Tego nie wiedziałem, ale mimo wszystko nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, który utrzymywał się na mojej twarzy aż dotarłem do mojego pokoju.
Ciemnego, pustego pokoju.
Mimo pewności, że nikogo więcej tam nie ma, czułem się obserwowany. Szybko poszukałem ręką włącznika światła, gdy zatrzasnęły się za mną drzwi. Odwróciłem się gwałtownie próbując je otworzyć, jednak jak się okazało, były zamknięte. Myśląc racjonalnie, pomyślałem, że mój starszy brat robi sobie ze mnie żarty.
- Hrinui! Otwórz, to nie jest śmieszne! - wrzeszczałem waląc w drzwi.
- Jest... Nawet bardzo... - usłyszałem znajomy, zachrypnięty szept za sobą.
Nie. To nie mógł być on. Przecież on nie żył! Zabiłem go! Obserwowałem jak wyparowywał. Widziałem jego krew. Czułem ją na swoich rękach, sam go jej pozbawiłem. Ten potwór nie miał prawa tu być. Jeszcze miesiąc temu z płaczem trudziłem się, aby wydobyć pozostałości jego naskórka spod moich paznokci. Rana na ramieniu nadal się goiła, a tym bardziej blizny na psychice, które najpewniej zostaną mi już do końca życia. Nie powinienem już nigdy więcej się go obawiać. Powrócił z zaświatów, żeby się na mnie zemścić? Czy to w ogóle było możliwe? Patrząc na to logicznie – nie, nie było. Mimo wszystko tak wyglądała rzeczywistość.
Byłem przerażony. Przed oczami znów stanął mi widok martwych poszarpanych ciał demonów z kończynami powyginanymi w różne strony. Z ich kośćmi siłą wyrwanymi ze stawów, zaschniętą na skórze krwią oraz tym pustym, pełnym strachu spojrzeniem, które wyglądało jakby nie znaleźli spokoju nawet po śmierci. Nie chciałem wracać do tego pamięcią. Nie chciałem też wiedzieć jak bardzo cierpiały te osoby zanim ostatecznie zostały zabite. To było dla mnie zbyt wiele. Byłem jedynie pięciolatkiem. Moje dzieciństwo powinno wyglądać zupełnie inaczej. Mogłyby to być szczęśliwe chwile spędzone z rodziną, przyjaciółmi czy opiekunami, lecz nie, jak widać taki los nie był mi pisany. Moją rolą było odgrywanie kozła ofiarnego i bycie obiektem, na którym mógł się wyżyć dosłownie każdy. Nieważne czy był to mój ojciec czy też ktoś ze służby. Pobyt w Ciemnej Części Piekła mi nie pomógł. Pogorszyło to moją sytuację jeszcze bardziej. Stałem się lękliwy, cichy i nieśmiały w nawet większym stopniu niż wcześniej. Zacząłem unikać ojca jak ognia bojąc się o własne życie. Żyłem w ciągłym strachu. W ciągłym stresie, którego za nic nie potrafiłem się pozbyć. Czasem myślałem, że jestem sam sobie winien. Rozmyślałem nad tym gdzie popełniłem błąd i co mogłem zrobić inaczej. Często też dochodziłem do wniosku, że pewnych sytuacji mógłbym uniknąć, postępując w inaczej. Gdybym nie reagował na wszystko tak emocjonalnie, gdybym nie zwracał uwagi na zaczepki Hrinuiego i Jennifer, moje życie mogłoby być bardziej znośne.
Jednak teraz stałem sam na sam w ciemnym pokoju z moim największym koszmarem. Mimo wszystko nie chciałem jeszcze umierać. Spojrzałem za siebie z nadzieją, że ten głos był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Wtedy je ujrzałem. Te duże, okropne, świecące ślepia. Poczułem, że moje serce, które wcześniej na chwilę stanęło, zaczęło znacznie przyśpieszać.
- Obserwowałem cię, Kartuś... - rzekł. - Widać, że nie możesz o mnie zapomnieć. Tęskniłeś?
Po tych słowach zaśmiał się mrocznie, a ja popadłem w panikę. Desperacko zacząłem walić w drzwi wołając o pomoc. Nikt jednak nie przyszedł zanim potwór zdążył pociągnąć mnie za kołnierz i rzucić na ziemię. Wrzeszcząc zwinąłem się w kłębek zasłaniając rękoma głowę.
- Naprawdę myślisz, że coś ci to da? - zapytał rozbawiony nachylając się nade mną.
Złapał moje nadgarstki wbijając w nie swoje długie pazury, drapiąc je i rozrywając skórę. Wydałem z siebie okrzyk bólu, na który zareagował zachrypniętym śmiechem. Nie miałem wątpliwości co do tego, że tym razem umrę.
Chciałem żyć. Walczyłem. Próbowałem się wyrywać. Kreatura była o wiele silniejsza. Zbyt silna, abym mógł się spod niej wydostać. Chciałem szybko przywołać kulę świetlną, lecz nie byłem w stanie tego zrobić. Czułem, że coś nie pozwala mi użyć magii. Byłem bezsilny. Kompletnie bezbronny. Wydałem z siebie jeszcze jeden rozdzierający krzyk, po czym potwór zasłonił mi usta.
Zalgo znajdował się w bibliotece. Od miesiąca wiedział, że coś jest nie tak. Skąd jego syn wziął tyle mocy, aby przeżyć dwa tygodnie w Ciemnej Części Piekła, a do tego pozbawić życia Złodzieja Dusz? Kartej był dosyć wyjątkowym dzieckiem, co do tego nie miał wątpliwości, ale nawet najstarsze i najbardziej doświadczone demony nie uchodziły z życiem po spotkaniu z tymi bestiami. Władca Piekieł westchnął. Od wielu dni szukał jakichkolwiek wzmianek na temat tych stworzeń w pałacowym księgozbiorze, a jego jedyną wiedzą na ich temat nadal były niesprawdzone legendy i baśnie. On potrzebował konkretnych i rzetelnych informacji. Martwił się o swojego syna i dobrze wiedział w jakim jest stanie. Mógł się założyć, że po tych wydarzeniach, pięciolatek nie sypia zbyt dobrze. Nie mógł się sprzeciwiać rozkazom Dikriko, chociaż zrobiłby wszystko co w jego mocy, aby nie musieć więcej krzywdzić Karteja. Robił więc przynajmniej to co mógł, dlatego też nie dał Hrinuiemu zniszczyć jego pandy oraz ukradkiem, za pomocą magii, naprawił jej pęknięte szwy zanim oddał ją pięciolatkowi. Co jakiś czas pozwalał sobie też na chwilę słabości, przykrywając go w nocy kocykiem, całując delikatnie w czoło lub odgarniając mu grzywkę z twarzy, kiedy spał. Teraz nie mógł robić nawet tego, ponieważ każdej nocy w jego pokoju zapalona była kula świetlna. Widział jak ledwo przytomny tuła się po korytarzach pałacu, co było niepodobne do zazwyczaj pełnego energii dziecka. Władcę Piekieł strasznie przygnębiał ten widok. Miał świadomość co robi Ciemna Strona Piekła z demonami i jak bardzo może zniszczyć im psychikę. Szczerze mówiąc, dziwił się, że Kartej, w przeciwieństwie do innych demonów, nie oszalał po spotkaniu ze Złodziejem Dusz. Co prawda, miało to widoczny wpływ na jego mentalność, lecz nie aż tak wielki, aby postradał zmysły. Zalgo obawiał się jednak, że nawet jeśli nie teraz, może się to na nim odbić w przyszłości. Jego syn, nie przeżyłby, gdyby się poddał.
Co by się stało gdyby chłopiec pewnego dnia dał za wygraną? Gdyby przestało mu zależeć na czymkolwiek? Gdyby pewnego dnia zwyczajnie coś by w nim pękło? Jego ojciec zadawał sobie te pytania każdego dnia i próbował znaleźć na nie odpowiedź, mając nadzieję, że jeśli to zrobi, uda mu się temu zapobiec. Pierwsza opcja, była najbardziej prawdopodobna, a zakładała, że Kartej popadnie w głęboką depresję, z której prawdopodobnie już nie wyjdzie. Niezbyt optymistyczna wizja, lecz i tak lepsza od drugiej, w której jego syn, miałby stać się pusty. Bez żadnych emocji. Bez smutku ani strachu, ale też bez miłości czy chociażby empatii. Gdyby sprawy przybrały taki obrót, mógłby stać się kimś takim jak Dikriko. Zalgo nie zniósłby tego, a w dodatku, czułby, że jest za to odpowiedzialny. Władca Piekieł właśnie za to nie nienawidził tego boga. Wiedział, że Pan Ciemności nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie krzywdził słabych i niewinnych, szczególnie dlatego, że były to dla niego najłatwiejsze cele, które nie dość, że nie potrafiły mu się postawić, to były bardzo podatne na manipulację, której był mistrzem. On nie znał strachu ani litości oraz gardził wszystkimi, którzy okazywali jakąkolwiek słabość.
Władca Piekieł odetchnął głęboko i wrócił do przeglądania książek. Wtem usłyszał za sobą ciche stuknięcie. Zalgo odwrócił się odruchowo i ujrzał... Jego.
Włosy mężczyzny przez te wszystkie lata sporo urosły, ponieważ sięgały mu już do bioder. Jego granatowe oczy i spojrzenie zostały jednak tak samo lodowate jak wtedy, gdy Zalgo był jeszcze dzieckiem. Możliwe było, że schudł odkąd obecny Władca Piekieł go widział. Co prawda, zawsze był szczupły i dobrze zbudowany, ale teraz wyglądał, jakby miał lekką niedowagę.
Czerwonowłosy wstał gwałtownie i zrobił kilka kroków w tył. Próbował opanować swój przyśpieszony oddech, lecz nie należało do to prostych zadań. Zacisnął pięść zarówno, aby być przygotowanym do walki, lecz też dlatego, że nie chciał pokazać intruzowi jak mocno jego ciało drży. Już nigdy więcej nie chciał mu pokazywać tego jak bardzo się go boi.
Czarnowłosy nie był zaskoczony jego reakcją. Ze stoickim spokojem i lekkim uśmiechem na twarzy położył dosyć grubą księgę na stoliku, po czym rzekł:
- Witaj synu. Dawno żeśmy się nie widzieli.
Władca Piekieł nie odpowiedział w pierwszej chwili. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak przerażony. Kazato miał rację, Kimura wrócił. Zalgo jednak nie rozumiał dlaczego. Czyżby chciał odebrać mu władzę? Przeciągnąć go na dikrikanizm? Nie miał pojęcia. Zarówno Kimura jak i Dikriko byli nieprzewidywalni. Zalgo zauważył jednak coś, co nie pasowało mu do obrazu ojca, który zapamiętał. Był to jego uśmiech. O dziwo, nie przypominał on jednego z jego groźnych lub szyderczych uśmiechów. Wyglądał jakby przepełniony był bólem, lecz właśnie próbował to ukryć zmieniając wyraz twarzy. Władca Piekieł nieraz to robił, więc zauważał bez większego problemu, gdy ktoś też tego próbował. Zalgo wiedział jednak, że nie może się na to nabrać. Zbyt dobrze znał Kimurę i był pewien, że to tylko gra chcąc uśpić jego czujność.
- Co tutaj robisz? - czerwonooki próbował brzmieć srogo, lecz jego głos lekko zadrżał, cofając się jeszcze kawałek i w każdej chwili będąc gotowy, żeby przywołać swój miecz.
- Nie takie Piekło tu zostawiłem. Na ulicach widać niekryjących się ludzi. Nie ma niewolników... Muszę przyznać, że nieźle się spisałeś w roli władcy, Zalgo – przejechał dłonią po stoliku, na której wcześniej położył księgę obitą w czarną skórzaną okładkę. - Jednak ojcem jesteś równie marnym co ja – zaśmiał się gorzko.
- Zamknij się, Kimura. Dobrze wiesz, że to nie zależy ode mnie – warknął Władca Piekieł.
- Och, jak niegrzecznie – powiedział z udawanym oburzeniem wygnaniec. - Kiedyś nie do pomyślenia było, abyś nazwał swego ojca po imieniu.
- Nie dałeś mi żadnego powodu bym miał cię nazywać swoim ojcem. Na pewne rzeczy trzeba sobie po prostu zasłużyć.
- Och? - Kimura uniósł jedną brew. - No cóż, ojciec martwego dziecka, to też żaden rodzic... - powiedział poważniejąc.
- O co ci...
Nagle o uszy obił mu się głośny krzyk Karteja dobiegający z jego komnaty. Zalgo poczuł jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Nie zważając już w tej chwili na poprzedniego władcę piekieł, minął go i pobiegł w stronę, z której dochodził wrzask.
Huk.
Brzmiało to jakby ktoś upadł. Zalgo zaklął głośno i przyśpieszył. Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przed pokojem swojego syna i pociągnął za klamkę.
Zamknięte.
Jako doświadczony demon od razu wyczuł, że ktoś uniemożliwia wejście oraz wyjście z komnaty magią. Tutaj nie było nawet nad czym myśleć. Po paru uderzeniach, wyważone drzwi runęły na ziemię. Zalgo, zauważając, że w pokoju panuje nieprzenikniona ciemność, spróbował zapalić światło, lecz gdy włącznik nie zadziałał szybko przywołał kulę świetlną.
Chwilę później ujrzał Karteja kulącego się na podłodze z zakrwawionymi rękami i ubraniem. Podszedł do niego bliżej i uklęknął przy nim próbując go uspokoić. W sumie nie miał pojęcia czy bardziej swojego syna czy siebie.
- Jet? Co się stało? No już. Jestem tu. Nic ci nie grozi. - mówił chcąc dotrzeć do roztrzęsionego dziecka, jednak jedynym zdaniem jakie chłopiec był w stanie z siebie wydusić było:
- On tu nadal jest.
Jedynym sposobem, aby człowiek dobrowolnie trafił do Piekła była zamiana ciał. Polegało to na wymianie. Otóż w ciele człowieka, gdy przebywa na Ziemi, musi znajdować się dusza i nie może ono bez niej prawidłowo funkcjonować. Dlatego też można było na jakiś czas dokonać zamiany, która polegała na wejściu demona w ciało człowieka i wypchnięciu jego duszy na zewnątrz. Wtedy ów śmiertelnik mógł podróżować między wymiarami, a istota, z którą się zamieniło, mogła sterować jego ciałem. Wymiana jednak nie wchodziła w grę, ponieważ demon musiałby przebywać w ciele człowieka aż do momentu jego powrotu lub śmierci.
Był
też drugi sposób, jednak nie odbywał się już on zazwyczaj za
przyzwoleniem człowieka. Było to doprowadzenie do jego śmieci,
najczęściej samobójstwa. Mimo iż wykonywało się to pod
przymusem, było to o wiele skuteczniejsze i o łatwiejsze, ponieważ
nie było wtedy problemu z pozostawionym na Ziemi ciałem. Ludzie
sprowadzeni do Piekła w ten sposób rzadko jednak okazywali chęć
do współpracy, a Zalgo nie chciał mieć w dziewczynce wroga, tym
bardziej, że to ona miała kiedyś zająć jego miejsce. Na razie
więc postanowił zostawić ją przy życiu oraz w nie nie ingerować.
W końcu miała ona prawo do tego, aby przeżyć beztroskie chwile na
Ziemi. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że kiedyś nadejdzie
czas na to, aby sprowadzić ją do Piekła. Było trzeba to również
zrobić zanim dowie się o niej Dikriko. Rzadko trafiała się istota
z taką ilością mocy, zwłaszcza będąca człowiekiem.
- Tyle szukania, żeby teraz czekać – westchnął Merukku.
- Cierpliwości, mój przyjacielu. Coś czuję, że nam się to opłaci – odparł Zalgo.
- Ty i te twoje przeczucia...
- Wiem, że często moja intuicja mnie zawodzi, ale teraz jestem niemalże pewien, że będzie dobrą władczynią.
- Nie zapominajmy, że to Kimura ją wybrał. On raczej nie był taki wspaniały.
- To prawda, lecz póki Zuzia jest mała i nie zdaje sobie sprawy z istnienia kogoś takiego jak mój ojciec czy Dikriko, myślę, że możemy spać spokojnie.
- Gorzej, gdy oni też ją odnajdą, czego nie możemy wykluczyć – mruknął fioletowooki.
- Myślę, że oboje mają ważniejsze rzeczy na głowie niż zajmowanie się losem Piekła.
- Dikriko jednak zawsze znajdzie czas, aby ponękać ciebie i Karteja.
Zalgo zamilkł na chwilę. Merukku po części miał rację. Brat Lusira był nieprzewidywalny. Mógł przeciągnąć dziewczynkę na swoją stronę, żeby w Piekle znów zapanował dikrikanizm. Było to dosyć niebezpieczne. Wtedy wszystko nad czym pracował czerwonooki ległoby w gruzach. Władca Piekieł wiedział jednak, że nie mogą pozbawić życia Zuzi. Jeszcze nie. Gdyby zrobiliby to teraz, to właśnie oni wyszliby w jej oczach na tych złych jedynie ułatwiając Dikriko zadanie.
- Dopóki Kartej nie spotkał Sedryka, nie wiedział nawet o jego istnieniu. Ta dziewczynka nie spotka raczej wielu dikrikan mieszkając na Ziemi. Nie wyróżnia się zbytnio, dostrzega tylko trochę więcej niż reszta ludzi. Dikriko nie powinien więc zwrócić na nią uwagi. Gorszym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie jej do Piekła. Zapewne zainteresowałby się faktem, że przyprowadziliśmy pięciolatkę do Krainy Umarłych. Przecież bardzo rzadko zdarza nam się wzywać ludzi z Ziemi. Wywoływałoby to sensację, a on miałby okazję przekonać ją do swoich racji. Jest jeszcze za mała n to, aby wszystko zrozumieć...
Merukku zastanowił się po czym pokiwał głową.
- Masz rację. To jeszcze nie czas. Pytanie tylko, czy ty zniesiesz jeszcze tyle lat rządów i konieczności nękania swojego syna... Bo wiesz, gdybyś nie był już władcą, mógłbyś zaszyć się gdzieś z Kartejem. Gdzieś, gdzie Dikriko by was nie znalazł.
Czerwonowłosy pokręcił głową.
- Uwierz mi, myślałem już o tym nie raz. Przed nim nie da się uciec.
- Ewentualnie... Mógłbyś przejść na dikrikanizm, może to by...
- Nigdy w życiu – uciął Zalgo. - Przenigdy bym tego nie zrobił. Nie ma nawet takiej opcji. Gdybym to zrobił i tak nie miałbym pewności czy zostawi nas w spokoju, a myślę, że wtedy bylibyśmy w jeszcze gorszej sytuacji.
- Rozumiem. Pewnie masz rację – rzekł białowłosy.
Zalgo westchnął. Nie było sposobu na to, aby zakończyć cierpienie jego i Karteja prócz śmierci któregoś z nich lub Dikriko. Na ostatnie nie było co liczyć. W końcu był bogiem. Zabić go mógł jedynie inny bóg, a Lusir postanowił zostawić swojego brata przy życiu. Nikou i Maksymilian III nie przejmowali się zbytnio jego istnieniem, więc nie można było też oczekiwać, że to oni pozbawią go życia.
Nagle go olśniło. Raishi była boginią. Dusza tej dziewczynki mogła coś zdziałać. Dysponowała odpowiednią ilością mocy, aby móc równać się z Panem Ciemności. Problem leżał w tym, że nawet o niej nie wiedziała i z całą pewnością nie potrafiłaby z niej korzystać. Na razie była jeszcze zbyt mała, lecz może w przyszłości nauczy się panować nad swoją mocą, a wtedy Dikriko zobaczy w niej zagrożenie. Byłoby to bardzo niebezpieczne zarówno dla Zuzi jak i całego świata. Wszystko zależało od jej wyboru. Czy zostanie wrogiem czy sprzymierzeńcem? Gdyby sprzeciwiła się bratu Lusira, zrobiłby wszystko, żeby ją zniszczyć. Jednak jeśli zostałaby dikrikanką mogłoby to zaważyć o losach całego świata. Dikriko nie przepuściłby okazji do zdobycia tak wielkiej ilości mocy. Na pewno pozbawiłby jej tę dziewczynę, po czym porzuciłby ją jak nic nieznaczącego śmiecia. Robił tak ze wszystkimi, ona nie byłaby więc żadnym wyjątkiem.
Gdyby jednak nie zgodziła się zostać dikrikanką, na co właśnie liczył Władca Piekieł, Dikriko starałby się zabić jej duszę i zabrać moc siłą. Zważając na to, że Raishi była boginią, nie byłoby to dla niego takim prostym zadaniem. Oczywiście Pan Ciemności miał już wielkie doświadczenie zarówno w używaniu magii jak i w walce, ale Lusir nie dopuściłby do tego, aby jego brat zgarnął taką ilość mocy dla siebie, ponieważ zagrażałoby to wszystkim wymiarom oraz najpewniej skończyło się wojną. Bóg zapewniłby Raishi odpowiednią ochronę, a wtedy nie musiałaby obawiać się jego wizyt przynajmniej w Piekle, na czym skorzystałby również Zalgo, który wreszcie mógłby odetchnąć z ulgą mając świadomość, że Dikriko już nie zagraża jego synowi. Dzięki niej jego koszmar mógłby się wreszcie skończyć. Na to musiał jednak poczekać. Zuzia musiała jeszcze podrosnąć, a do tego czasu mogło wydarzyć się naprawdę wiele.
- Może kiedyś to właśnie ona pomoże nam pokonać Dikriko. Czas pokaże, ale teraz nie wybiegajmy za daleko w przyszłość i skupmy się na tym co jest teraz. - powiedział Zalgo po czym otworzył portal i wraz ze swoim doradcą udał się z powrotem do Piekła.
- Tyle szukania, żeby teraz czekać – westchnął Merukku.
- Cierpliwości, mój przyjacielu. Coś czuję, że nam się to opłaci – odparł Zalgo.
- Ty i te twoje przeczucia...
- Wiem, że często moja intuicja mnie zawodzi, ale teraz jestem niemalże pewien, że będzie dobrą władczynią.
- Nie zapominajmy, że to Kimura ją wybrał. On raczej nie był taki wspaniały.
- To prawda, lecz póki Zuzia jest mała i nie zdaje sobie sprawy z istnienia kogoś takiego jak mój ojciec czy Dikriko, myślę, że możemy spać spokojnie.
- Gorzej, gdy oni też ją odnajdą, czego nie możemy wykluczyć – mruknął fioletowooki.
- Myślę, że oboje mają ważniejsze rzeczy na głowie niż zajmowanie się losem Piekła.
- Dikriko jednak zawsze znajdzie czas, aby ponękać ciebie i Karteja.
Zalgo zamilkł na chwilę. Merukku po części miał rację. Brat Lusira był nieprzewidywalny. Mógł przeciągnąć dziewczynkę na swoją stronę, żeby w Piekle znów zapanował dikrikanizm. Było to dosyć niebezpieczne. Wtedy wszystko nad czym pracował czerwonooki ległoby w gruzach. Władca Piekieł wiedział jednak, że nie mogą pozbawić życia Zuzi. Jeszcze nie. Gdyby zrobiliby to teraz, to właśnie oni wyszliby w jej oczach na tych złych jedynie ułatwiając Dikriko zadanie.
- Dopóki Kartej nie spotkał Sedryka, nie wiedział nawet o jego istnieniu. Ta dziewczynka nie spotka raczej wielu dikrikan mieszkając na Ziemi. Nie wyróżnia się zbytnio, dostrzega tylko trochę więcej niż reszta ludzi. Dikriko nie powinien więc zwrócić na nią uwagi. Gorszym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie jej do Piekła. Zapewne zainteresowałby się faktem, że przyprowadziliśmy pięciolatkę do Krainy Umarłych. Przecież bardzo rzadko zdarza nam się wzywać ludzi z Ziemi. Wywoływałoby to sensację, a on miałby okazję przekonać ją do swoich racji. Jest jeszcze za mała n to, aby wszystko zrozumieć...
Merukku zastanowił się po czym pokiwał głową.
- Masz rację. To jeszcze nie czas. Pytanie tylko, czy ty zniesiesz jeszcze tyle lat rządów i konieczności nękania swojego syna... Bo wiesz, gdybyś nie był już władcą, mógłbyś zaszyć się gdzieś z Kartejem. Gdzieś, gdzie Dikriko by was nie znalazł.
Czerwonowłosy pokręcił głową.
- Uwierz mi, myślałem już o tym nie raz. Przed nim nie da się uciec.
- Ewentualnie... Mógłbyś przejść na dikrikanizm, może to by...
- Nigdy w życiu – uciął Zalgo. - Przenigdy bym tego nie zrobił. Nie ma nawet takiej opcji. Gdybym to zrobił i tak nie miałbym pewności czy zostawi nas w spokoju, a myślę, że wtedy bylibyśmy w jeszcze gorszej sytuacji.
- Rozumiem. Pewnie masz rację – rzekł białowłosy.
Zalgo westchnął. Nie było sposobu na to, aby zakończyć cierpienie jego i Karteja prócz śmierci któregoś z nich lub Dikriko. Na ostatnie nie było co liczyć. W końcu był bogiem. Zabić go mógł jedynie inny bóg, a Lusir postanowił zostawić swojego brata przy życiu. Nikou i Maksymilian III nie przejmowali się zbytnio jego istnieniem, więc nie można było też oczekiwać, że to oni pozbawią go życia.
Nagle go olśniło. Raishi była boginią. Dusza tej dziewczynki mogła coś zdziałać. Dysponowała odpowiednią ilością mocy, aby móc równać się z Panem Ciemności. Problem leżał w tym, że nawet o niej nie wiedziała i z całą pewnością nie potrafiłaby z niej korzystać. Na razie była jeszcze zbyt mała, lecz może w przyszłości nauczy się panować nad swoją mocą, a wtedy Dikriko zobaczy w niej zagrożenie. Byłoby to bardzo niebezpieczne zarówno dla Zuzi jak i całego świata. Wszystko zależało od jej wyboru. Czy zostanie wrogiem czy sprzymierzeńcem? Gdyby sprzeciwiła się bratu Lusira, zrobiłby wszystko, żeby ją zniszczyć. Jednak jeśli zostałaby dikrikanką mogłoby to zaważyć o losach całego świata. Dikriko nie przepuściłby okazji do zdobycia tak wielkiej ilości mocy. Na pewno pozbawiłby jej tę dziewczynę, po czym porzuciłby ją jak nic nieznaczącego śmiecia. Robił tak ze wszystkimi, ona nie byłaby więc żadnym wyjątkiem.
Gdyby jednak nie zgodziła się zostać dikrikanką, na co właśnie liczył Władca Piekieł, Dikriko starałby się zabić jej duszę i zabrać moc siłą. Zważając na to, że Raishi była boginią, nie byłoby to dla niego takim prostym zadaniem. Oczywiście Pan Ciemności miał już wielkie doświadczenie zarówno w używaniu magii jak i w walce, ale Lusir nie dopuściłby do tego, aby jego brat zgarnął taką ilość mocy dla siebie, ponieważ zagrażałoby to wszystkim wymiarom oraz najpewniej skończyło się wojną. Bóg zapewniłby Raishi odpowiednią ochronę, a wtedy nie musiałaby obawiać się jego wizyt przynajmniej w Piekle, na czym skorzystałby również Zalgo, który wreszcie mógłby odetchnąć z ulgą mając świadomość, że Dikriko już nie zagraża jego synowi. Dzięki niej jego koszmar mógłby się wreszcie skończyć. Na to musiał jednak poczekać. Zuzia musiała jeszcze podrosnąć, a do tego czasu mogło wydarzyć się naprawdę wiele.
- Może kiedyś to właśnie ona pomoże nam pokonać Dikriko. Czas pokaże, ale teraz nie wybiegajmy za daleko w przyszłość i skupmy się na tym co jest teraz. - powiedział Zalgo po czym otworzył portal i wraz ze swoim doradcą udał się z powrotem do Piekła.
***
Odkąd
wróciłem z Ciemnej Części Piekła starałem się unikać ojca.
Nie chciałem mu się narażać, tym bardziej, że nie był ostatnio
w zbyt dobrym nastroju. Słyszałem jedynie tyle, że Sena, jego
aktualna partnerka, postanowiła go zostawić. Rzeczywiście nie
widziałem jej ostatnio, ale nie sądziłem, że naprawdę porzuci
nowo narodzone dziecko.Otóż miałem nowego brata imieniem Zarmou. Nie odwiedzałem go jednak zbyt często, ponieważ nie chciałem natknąć się na ojca. Jennifer i Hrinui jak zwykle mi dokuczali, ale nie przeszkadzało mi to już tak bardzo jak kiedyś. Mimo wszystko, sam sobie się dziwiłem, że za nimi tęskniłem. Byli dla mnie naprawdę okropni. No, ale cóż poradzić. Rodziny się przecież nie wybiera. Nie wiedziałem o co im tak właściwie chodzi, bo trudno było mi uwierzyć, że jedynym ich powodem do dręczenia mnie były moje skrzydła. Mogli też brać przykład z ojca, co było już bardziej prawdopodobne. W końcu był dla nich największym wzorcem.
Kim i Nayrin nie pozwalali mi się jednak smucić z ich powodu. Nie było dnia, żeby nie podnosili mnie na duchu. Oni byli dla mnie wszystkim i nie potrafiłem sobie wyobrazić tego, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć. Byłem im wdzięczny za to co robią. Za to, że są ze mną cały czas oraz za to, że nie opuścili mnie chociaż, gdyby to zrobili, byłoby im wtedy o wiele łatwiej. Tylko dzięki nim i ich życzliwości jeszcze się nie poddałem. Życie bez nich byłoby o wiele trudniejsze, a przede wszystkim samotne i puste. Widziałem jak się dla mnie starają i doceniałem to. Napełniało mnie to pozytywną energią każdego dnia. Sprawiało, że nie myślałem tyle o tym jak traktują mnie inni, a skupiałem na tym, że przynajmniej w ich oczach jestem coś wart.
Ja, Kim i Nayrin bawiliśmy się od rana do wieczora. Nadchodził jednak czas, kiedy musieliśmy iść spać, w końcu byliśmy jeszcze dziećmi. Wtedy zaczynał się koszmar.
Odkąd wróciłem z Ciemnej Części Piekła, zacząłem panicznie bać się ciemności. Bałem się spać, ponieważ codziennie budziły mnie koszmary ze Złodziejami Dusz w roli głównej. Starałem się po sobie tego nie pokazywać, aby nie martwić rodzeństwa, ale to, że całymi nocami siedziałem z zapaloną kulą świetlną dawało mi się we znaki. Zasypiałem dopiero o świcie, a mój sen i tak był niespokojny i trwał o wiele krócej niż powinien. Ciągnęło się to już od miesiąca, a ja czułem się coraz bardziej zmęczony. Tak też było tego dnia. Przez cały poranek, południe i wieczór zdawałem się być nieobecny. Ledwo rozumiałem co się dzieje dookoła mnie, marzyłem tylko o tym, żeby zasnąć w spokoju bez żadnych koszmarów.
Przechadzałem się korytarzami pałacu, a raczej ciągnąłem nogę za nogą próbując się nie przewrócić w drodze do mojej sypialni. Idąc z prawie zamkniętymi oczami, poczułem, że na coś wpadam. Jak się jednak po chwili okazało, nie na coś, a na kogoś.
- Uważaj jak chodzisz, śmieciu – warknął na mnie Hrinui.
- Przepraszam – wybełkotałem i chciałem ruszyć dalej przed siebie, lecz zostałem dość brutalnie pociągnięty za ramię. Spojrzałem nieprzytomnie na mojego brata próbując się wyszarpnąć, ale nic to nie dało, oprócz tego, że zacisnął dłoń na mojej ręce jeszcze mocniej.
- Tylko tyle? - parsknął. - Klękaj i błagaj o wybaczenie, chyba, że chcesz pożegnać się z tym... - Hrinui wyjął zza pleców moją pluszową pandę, której przez otumanienie nie zauważyłem wcześniej. Ożywiłem się w jednej chwili. Mimo, że był to zwykły miś, miał on dla mnie ogromne znaczenie. Dostałem go od ojca. Był to jedyny prezent jaki od niego otrzymałem. Mogłem mówić, że go nienawidzę, lecz nadal był moim ojcem. Wierzyłem w to, że jeśli mi go podarował, musiał być taki czas, w którym się o mnie troszczył. Chociaż nie pamiętam żadnych spędzonych z nim radosnych chwil, postanowiłem dbać o pluszaka, mając złudną nadzieję, że jeśli to zauważy i zobaczy, że mi zależy to może się zmieni i wreszcie zacznie mnie traktować jak syna. Dlatego też była ona dla mnie tak ważna.
- Oddawaj ją! - krzyknąłem skacząc i rozpaczliwie próbując złapać pandę. Mój starszy brat był jednak za wysoki, bym mógł ją dosięgnąć.
- Powiedziałem ci już co masz zrobić. I nie było to skakanie jak małpa na gumie – uśmiechnął się szyderczo i złapał misia jedną ręką za głowę, a drugą za ogonek. - Więc możesz się już nią pożegnać – zaśmiał się wrednie i zaczął powoli rozrywać mojego ukochanego pluszaka.
- Zostaw ją! - wrzasnąłem łamiącym się głosem i podskakując jeszcze wyżej.
- Jesteś żałosny – prychnął Hrinui.
Pandzie puściły kolejne szwy. Patrzyłem bezradnie jak mój jedyny prezent od ojca jest niszczony. Mój brat miał rację, naprawdę byłem żałosny. Po prostu beznadziejny. Nie byłem w stanie nic zrobić. Zacząłem płakać, co wywołało u niego tylko szerszy uśmiech. Kiedy myślałem już, że Hrinui urwie misiowi głowę, stało się coś czego w życiu bym się nie spodziewał.
Ktoś wyrwał pandę z rąk mojego brata. Jeszcze bardziej od tego, że ktokolwiek widząc to zareagował, zdziwiło mnie kto to był. Mój ojciec we własnej osobie. Nie wyglądał też na zadowolonego z poczynań swojego pierworodnego syna. Później wydarzyło się coś, co już w ogóle przeszło moje oczekiwania. Nie dość, że Zalgo dał lekkiego kuksańca Hrinuiemu, to oddał mi pluszaka i zmierzwił mi włosy.
- Dbaj o nią – wyszeptał, tak, żebym tylko ja to usłyszał, po czym zwrócił się do mojego brata. - Rób sobie co chcesz, ale nie ruszaj jego pandy.
- Ale tato, przecież...
- Nie tykaj Amandy, jasne? - powiedział tak chłodno, że Hrinui od razu zamilkł.
Władca piekieł widząc, że jego pierworodny syn wyraźnie zrozumiał co miał mu do powiedzenia, odwrócił się i odszedł pozostawiając nas samych.
Oniemiałem. Nie sądziłem, że nadal będzie pamiętał jej imię. Nazwałem ją zaraz po tym jak ją dostałem, czyli w moje piąte urodziny. Nie raz próbowałem sobie coś z nich przypomnieć, lecza za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Tak jakby coś blokowało moje wspomnienia z tego dnia... Pamiętałem jedynie kawałek listu zaadresowanego do mojego dziadka. Czyżby on miał coś z tym wspólnego? Tego nie wiedziałem, a byłem też za młody, żeby tak nad tym myśleć. Wtedy bardziej obchodziło mnie to w jaki sposób zachował się wobec mnie ojciec. Było widać, że Hrinui również był tym zaskoczony. Z pewnością się tego nie spodziewał.
- Tym razem ci się upiekło, śmieciu – warknął na mnie przez ramię oddalając się szybkim krokiem.
Stałem tak chwilę przyciskając pandę do piersi, lekko się trzęsąc, ale też uśmiechając. Pierwszy raz odkąd pamiętam ojciec się za mną wstawił. Może jednak mu na mnie w jakimś stopniu zależało? A może po prostu chciał uśpić moją czujność, aby później zranić mnie jeszcze bardziej? Tego nie wiedziałem, ale mimo wszystko nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, który utrzymywał się na mojej twarzy aż dotarłem do mojego pokoju.
Ciemnego, pustego pokoju.
Mimo pewności, że nikogo więcej tam nie ma, czułem się obserwowany. Szybko poszukałem ręką włącznika światła, gdy zatrzasnęły się za mną drzwi. Odwróciłem się gwałtownie próbując je otworzyć, jednak jak się okazało, były zamknięte. Myśląc racjonalnie, pomyślałem, że mój starszy brat robi sobie ze mnie żarty.
- Hrinui! Otwórz, to nie jest śmieszne! - wrzeszczałem waląc w drzwi.
- Jest... Nawet bardzo... - usłyszałem znajomy, zachrypnięty szept za sobą.
Nie. To nie mógł być on. Przecież on nie żył! Zabiłem go! Obserwowałem jak wyparowywał. Widziałem jego krew. Czułem ją na swoich rękach, sam go jej pozbawiłem. Ten potwór nie miał prawa tu być. Jeszcze miesiąc temu z płaczem trudziłem się, aby wydobyć pozostałości jego naskórka spod moich paznokci. Rana na ramieniu nadal się goiła, a tym bardziej blizny na psychice, które najpewniej zostaną mi już do końca życia. Nie powinienem już nigdy więcej się go obawiać. Powrócił z zaświatów, żeby się na mnie zemścić? Czy to w ogóle było możliwe? Patrząc na to logicznie – nie, nie było. Mimo wszystko tak wyglądała rzeczywistość.
Byłem przerażony. Przed oczami znów stanął mi widok martwych poszarpanych ciał demonów z kończynami powyginanymi w różne strony. Z ich kośćmi siłą wyrwanymi ze stawów, zaschniętą na skórze krwią oraz tym pustym, pełnym strachu spojrzeniem, które wyglądało jakby nie znaleźli spokoju nawet po śmierci. Nie chciałem wracać do tego pamięcią. Nie chciałem też wiedzieć jak bardzo cierpiały te osoby zanim ostatecznie zostały zabite. To było dla mnie zbyt wiele. Byłem jedynie pięciolatkiem. Moje dzieciństwo powinno wyglądać zupełnie inaczej. Mogłyby to być szczęśliwe chwile spędzone z rodziną, przyjaciółmi czy opiekunami, lecz nie, jak widać taki los nie był mi pisany. Moją rolą było odgrywanie kozła ofiarnego i bycie obiektem, na którym mógł się wyżyć dosłownie każdy. Nieważne czy był to mój ojciec czy też ktoś ze służby. Pobyt w Ciemnej Części Piekła mi nie pomógł. Pogorszyło to moją sytuację jeszcze bardziej. Stałem się lękliwy, cichy i nieśmiały w nawet większym stopniu niż wcześniej. Zacząłem unikać ojca jak ognia bojąc się o własne życie. Żyłem w ciągłym strachu. W ciągłym stresie, którego za nic nie potrafiłem się pozbyć. Czasem myślałem, że jestem sam sobie winien. Rozmyślałem nad tym gdzie popełniłem błąd i co mogłem zrobić inaczej. Często też dochodziłem do wniosku, że pewnych sytuacji mógłbym uniknąć, postępując w inaczej. Gdybym nie reagował na wszystko tak emocjonalnie, gdybym nie zwracał uwagi na zaczepki Hrinuiego i Jennifer, moje życie mogłoby być bardziej znośne.
Jednak teraz stałem sam na sam w ciemnym pokoju z moim największym koszmarem. Mimo wszystko nie chciałem jeszcze umierać. Spojrzałem za siebie z nadzieją, że ten głos był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Wtedy je ujrzałem. Te duże, okropne, świecące ślepia. Poczułem, że moje serce, które wcześniej na chwilę stanęło, zaczęło znacznie przyśpieszać.
- Obserwowałem cię, Kartuś... - rzekł. - Widać, że nie możesz o mnie zapomnieć. Tęskniłeś?
Po tych słowach zaśmiał się mrocznie, a ja popadłem w panikę. Desperacko zacząłem walić w drzwi wołając o pomoc. Nikt jednak nie przyszedł zanim potwór zdążył pociągnąć mnie za kołnierz i rzucić na ziemię. Wrzeszcząc zwinąłem się w kłębek zasłaniając rękoma głowę.
- Naprawdę myślisz, że coś ci to da? - zapytał rozbawiony nachylając się nade mną.
Złapał moje nadgarstki wbijając w nie swoje długie pazury, drapiąc je i rozrywając skórę. Wydałem z siebie okrzyk bólu, na który zareagował zachrypniętym śmiechem. Nie miałem wątpliwości co do tego, że tym razem umrę.
Chciałem żyć. Walczyłem. Próbowałem się wyrywać. Kreatura była o wiele silniejsza. Zbyt silna, abym mógł się spod niej wydostać. Chciałem szybko przywołać kulę świetlną, lecz nie byłem w stanie tego zrobić. Czułem, że coś nie pozwala mi użyć magii. Byłem bezsilny. Kompletnie bezbronny. Wydałem z siebie jeszcze jeden rozdzierający krzyk, po czym potwór zasłonił mi usta.
***
Zalgo znajdował się w bibliotece. Od miesiąca wiedział, że coś jest nie tak. Skąd jego syn wziął tyle mocy, aby przeżyć dwa tygodnie w Ciemnej Części Piekła, a do tego pozbawić życia Złodzieja Dusz? Kartej był dosyć wyjątkowym dzieckiem, co do tego nie miał wątpliwości, ale nawet najstarsze i najbardziej doświadczone demony nie uchodziły z życiem po spotkaniu z tymi bestiami. Władca Piekieł westchnął. Od wielu dni szukał jakichkolwiek wzmianek na temat tych stworzeń w pałacowym księgozbiorze, a jego jedyną wiedzą na ich temat nadal były niesprawdzone legendy i baśnie. On potrzebował konkretnych i rzetelnych informacji. Martwił się o swojego syna i dobrze wiedział w jakim jest stanie. Mógł się założyć, że po tych wydarzeniach, pięciolatek nie sypia zbyt dobrze. Nie mógł się sprzeciwiać rozkazom Dikriko, chociaż zrobiłby wszystko co w jego mocy, aby nie musieć więcej krzywdzić Karteja. Robił więc przynajmniej to co mógł, dlatego też nie dał Hrinuiemu zniszczyć jego pandy oraz ukradkiem, za pomocą magii, naprawił jej pęknięte szwy zanim oddał ją pięciolatkowi. Co jakiś czas pozwalał sobie też na chwilę słabości, przykrywając go w nocy kocykiem, całując delikatnie w czoło lub odgarniając mu grzywkę z twarzy, kiedy spał. Teraz nie mógł robić nawet tego, ponieważ każdej nocy w jego pokoju zapalona była kula świetlna. Widział jak ledwo przytomny tuła się po korytarzach pałacu, co było niepodobne do zazwyczaj pełnego energii dziecka. Władcę Piekieł strasznie przygnębiał ten widok. Miał świadomość co robi Ciemna Strona Piekła z demonami i jak bardzo może zniszczyć im psychikę. Szczerze mówiąc, dziwił się, że Kartej, w przeciwieństwie do innych demonów, nie oszalał po spotkaniu ze Złodziejem Dusz. Co prawda, miało to widoczny wpływ na jego mentalność, lecz nie aż tak wielki, aby postradał zmysły. Zalgo obawiał się jednak, że nawet jeśli nie teraz, może się to na nim odbić w przyszłości. Jego syn, nie przeżyłby, gdyby się poddał.
Co by się stało gdyby chłopiec pewnego dnia dał za wygraną? Gdyby przestało mu zależeć na czymkolwiek? Gdyby pewnego dnia zwyczajnie coś by w nim pękło? Jego ojciec zadawał sobie te pytania każdego dnia i próbował znaleźć na nie odpowiedź, mając nadzieję, że jeśli to zrobi, uda mu się temu zapobiec. Pierwsza opcja, była najbardziej prawdopodobna, a zakładała, że Kartej popadnie w głęboką depresję, z której prawdopodobnie już nie wyjdzie. Niezbyt optymistyczna wizja, lecz i tak lepsza od drugiej, w której jego syn, miałby stać się pusty. Bez żadnych emocji. Bez smutku ani strachu, ale też bez miłości czy chociażby empatii. Gdyby sprawy przybrały taki obrót, mógłby stać się kimś takim jak Dikriko. Zalgo nie zniósłby tego, a w dodatku, czułby, że jest za to odpowiedzialny. Władca Piekieł właśnie za to nie nienawidził tego boga. Wiedział, że Pan Ciemności nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie krzywdził słabych i niewinnych, szczególnie dlatego, że były to dla niego najłatwiejsze cele, które nie dość, że nie potrafiły mu się postawić, to były bardzo podatne na manipulację, której był mistrzem. On nie znał strachu ani litości oraz gardził wszystkimi, którzy okazywali jakąkolwiek słabość.
Władca Piekieł odetchnął głęboko i wrócił do przeglądania książek. Wtem usłyszał za sobą ciche stuknięcie. Zalgo odwrócił się odruchowo i ujrzał... Jego.
Włosy mężczyzny przez te wszystkie lata sporo urosły, ponieważ sięgały mu już do bioder. Jego granatowe oczy i spojrzenie zostały jednak tak samo lodowate jak wtedy, gdy Zalgo był jeszcze dzieckiem. Możliwe było, że schudł odkąd obecny Władca Piekieł go widział. Co prawda, zawsze był szczupły i dobrze zbudowany, ale teraz wyglądał, jakby miał lekką niedowagę.
Czerwonowłosy wstał gwałtownie i zrobił kilka kroków w tył. Próbował opanować swój przyśpieszony oddech, lecz nie należało do to prostych zadań. Zacisnął pięść zarówno, aby być przygotowanym do walki, lecz też dlatego, że nie chciał pokazać intruzowi jak mocno jego ciało drży. Już nigdy więcej nie chciał mu pokazywać tego jak bardzo się go boi.
Czarnowłosy nie był zaskoczony jego reakcją. Ze stoickim spokojem i lekkim uśmiechem na twarzy położył dosyć grubą księgę na stoliku, po czym rzekł:
- Witaj synu. Dawno żeśmy się nie widzieli.
Władca Piekieł nie odpowiedział w pierwszej chwili. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak przerażony. Kazato miał rację, Kimura wrócił. Zalgo jednak nie rozumiał dlaczego. Czyżby chciał odebrać mu władzę? Przeciągnąć go na dikrikanizm? Nie miał pojęcia. Zarówno Kimura jak i Dikriko byli nieprzewidywalni. Zalgo zauważył jednak coś, co nie pasowało mu do obrazu ojca, który zapamiętał. Był to jego uśmiech. O dziwo, nie przypominał on jednego z jego groźnych lub szyderczych uśmiechów. Wyglądał jakby przepełniony był bólem, lecz właśnie próbował to ukryć zmieniając wyraz twarzy. Władca Piekieł nieraz to robił, więc zauważał bez większego problemu, gdy ktoś też tego próbował. Zalgo wiedział jednak, że nie może się na to nabrać. Zbyt dobrze znał Kimurę i był pewien, że to tylko gra chcąc uśpić jego czujność.
- Co tutaj robisz? - czerwonooki próbował brzmieć srogo, lecz jego głos lekko zadrżał, cofając się jeszcze kawałek i w każdej chwili będąc gotowy, żeby przywołać swój miecz.
- Nie takie Piekło tu zostawiłem. Na ulicach widać niekryjących się ludzi. Nie ma niewolników... Muszę przyznać, że nieźle się spisałeś w roli władcy, Zalgo – przejechał dłonią po stoliku, na której wcześniej położył księgę obitą w czarną skórzaną okładkę. - Jednak ojcem jesteś równie marnym co ja – zaśmiał się gorzko.
- Zamknij się, Kimura. Dobrze wiesz, że to nie zależy ode mnie – warknął Władca Piekieł.
- Och, jak niegrzecznie – powiedział z udawanym oburzeniem wygnaniec. - Kiedyś nie do pomyślenia było, abyś nazwał swego ojca po imieniu.
- Nie dałeś mi żadnego powodu bym miał cię nazywać swoim ojcem. Na pewne rzeczy trzeba sobie po prostu zasłużyć.
- Och? - Kimura uniósł jedną brew. - No cóż, ojciec martwego dziecka, to też żaden rodzic... - powiedział poważniejąc.
- O co ci...
Nagle o uszy obił mu się głośny krzyk Karteja dobiegający z jego komnaty. Zalgo poczuł jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Nie zważając już w tej chwili na poprzedniego władcę piekieł, minął go i pobiegł w stronę, z której dochodził wrzask.
Huk.
Brzmiało to jakby ktoś upadł. Zalgo zaklął głośno i przyśpieszył. Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przed pokojem swojego syna i pociągnął za klamkę.
Zamknięte.
Jako doświadczony demon od razu wyczuł, że ktoś uniemożliwia wejście oraz wyjście z komnaty magią. Tutaj nie było nawet nad czym myśleć. Po paru uderzeniach, wyważone drzwi runęły na ziemię. Zalgo, zauważając, że w pokoju panuje nieprzenikniona ciemność, spróbował zapalić światło, lecz gdy włącznik nie zadziałał szybko przywołał kulę świetlną.
Chwilę później ujrzał Karteja kulącego się na podłodze z zakrwawionymi rękami i ubraniem. Podszedł do niego bliżej i uklęknął przy nim próbując go uspokoić. W sumie nie miał pojęcia czy bardziej swojego syna czy siebie.
- Jet? Co się stało? No już. Jestem tu. Nic ci nie grozi. - mówił chcąc dotrzeć do roztrzęsionego dziecka, jednak jedynym zdaniem jakie chłopiec był w stanie z siebie wydusić było:
- On tu nadal jest.