Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Szybciej! On się zbliża. Nie chcę... Dlaczego?! Dlaczego ja?! Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Płuca bolały mnie tak, jak gdyby ktoś wbijał w nie miliony igieł. No dalej, biegnij! Dasz radę! Nie chcę umierać... Kolejne łzy spłynęły mi po policzkach. Chociaż biegłem ile miałem sił w nogach, on był coraz bliżej i bliżej.
Nagle straciłem równowagę, ponieważ pod moje nogi trafił kamień, którego, oglądając się za siebie nie zauważyłem. Upadłem na ziemię raniąc dłonie oraz kolana. Dysząc spróbowałem się podnieść, jednak uniemożliwił mi to straszliwy ból w kostce. Uniosłem lekko głowę i moje serce na chwilę się zatrzymało. On tu już był.
Wysoki, szczupły mężczyzna o bladej cerze stanął nade mną ze złowieszczym uśmiechem na twarzy i wzrokiem psychopaty.
- Myślałeś, że przede mną uciekniesz, Jet? - zapytał tak lodowatym głosem, że przeszły mnie ciarki.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nigdy tak naprawdę nie myślałem, że uda mi się umknąć. To by było jak marzenie. Mężczyzna widząc moje przerażenie zaśmiał się ponuro.
- Po... Pomocy... - pisnąłem mając nadzieję, że ktoś mnie uratuje. Nadzieja jednak matką głupich. Mój oprawca złapał mnie za włosy i podciągnął za nie do góry. Nie miałem odwagi by chociażby jęknąć z bólu. Zacisnąłem tylko mocno powieki i zęby.
- Spójrz na mnie, Jet - polecił mi.
Powoli podniosłem powieki, ale, gdy zobaczyłem jego czerwone oczy bez blasku częściowo przysłonięte szkarłatnymi włosami z czarnymi końcówkami, przeszła mnie kolejna fala dreszczy.
Gdy zacząłem się trząść kącik jego ust uniósł się lekko niby w uśmiechu.
- Zadałem ci pytanie - powiedział szarpiąc moje włosy mocniej. - Czy naprawdę myślałeś, że uda ci się uciec od władcy piekieł? - zapytał surowym tonem.
- N-nie... Ojcze... - szepnąłem drżącym głosem.
- W takim razie więcej razy tego nie próbuj - warknął. - Albo pożegnasz się z życiem jak twoja matka.
Mężczyzna rzucił mnie z powrotem na ziemię i kopnął tak mocno, że przeleciałem parę metrów dalej. Zajęczałem z bólu. Władca piekieł podszedł do mnie i spoglądając z góry, z taką odrazą, jakby patrzył na robaka, a nie własnego syna. Zaczął mnie kopać raz po raz nie zwracając uwagi na moje krzyki i błagania, żeby przestał. Skuliłem się więc czekając aż to wszystko dobiegnie końca, aż dokonam żywota lub przynajmniej zemdleję z bólu, jednak to nigdy nie nastało.
- Zalgo, nie sądzisz, ze już mu starczy? - zapytał białowłosy mężczyzna łapiąc mojego ojca za ramię.
- Merukku... - władca piekieł na chwilę zaprzestał znęcania się nade mną i przeniósł wzrok na swojego doradcę. Po chwili posłał mi jeszcze jedno pełne nienawiści spojrzenie i odszedł szybkim krokiem, rzucając na odchodne - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś tak głupiego, wiedz, że nie zawaham się z tobą skończyć.
Leżałem na ziemi kuląc się ze strachu i bólu, bałem się, że mimo wszystko on jeszcze wróci. Białowłosy spojrzał na mnie z troską w jego fioletowych oczach. Nie był on tak wysoki jak Zalgo jednak i tak do niskich nie należał. Tak jak i mój ojciec, ubrany był w długą pelerynę do ziemi z guzikiem w kształcie półksiężyca, który był oznaką władzy, lecz w przeciwieństwie do czerwonej szaty władcy piekieł ta była czarna i posiadała kaptur. Jego włosy sięgające do klatki piersiowej związane były czarną wstążką w niskiego kucyka, którego przerzucał przez prawe ramię. Na tę samą stronę zaczesywał długą grzywkę lekko opadającą mu na oko. Był on demonem, więc mimo jego podeszłego wieku nie wyglądał na więcej niż osiemnaście lat. Otóż demony mogą zatrzymać u siebie proces starzenia się w każdej chwili, zupełnie jak bogowie czy anioły. Podobnie jak jego pan, Merukku wykorzystał tę umiejętność wiele lat temu.
- Paniczu... - zaczął klękając przy mnie i wyciągając rękę, żeby pogłaskać mnie po plecach, jednak szybko ją cofnął widząc, że kulę się jeszcze bardziej. - Możesz wstać? - zapytał zatroskanym tonem.
Czasem czułem, że to on właśnie powinien być moim ojcem, a nie Zalgo. Dlaczego tak sądzę? To chyba oczywiste... Weźmy na przykład taką sytuację sprzed chwili. Czy tak zachowuje się przykładny ojciec? Nie sądzę. Merukku, choć ze mną w ogóle niespokrewniony miał ze mną wiele wspólnego. No, może nie z wyglądu, to oczywiste, lecz z charakteru owszem, byliśmy podobni. Fioletowooki był z natury dosyć cichy tak jak ja i zwykle starał się unikać kłopotów, jednak nie wychodziło mu to najlepiej. Był dosyć fajtłapowaty oraz często jakby nieobecny. Łatwo tracił koncentrację, rozpraszał się, przez co czasem trzeba było powtarzać mu jedno zdanie kilka razy, żeby w ogóle zrozumiał o co chodzi. Zwykle chodził ze spuszczoną głową wyglądając jakby coś go gnębiło, ale dlatego, że był doradcą władcy piekieł nikt się tym nie przejmował, ponieważ każdy wiedział, iż jest to posada, która ciągnie za sobą ogromną odpowiedzialność, więc za normalne uważano jego ponury nastrój. Pomimo tego, zawsze był uprzejmy i grzeczny. Zwracał innym uwagę w taktowny sposób, tak, aby nikogo nie urazić. Różnica między nami była taka, że potrafił zawsze stanąć w obronie słabszych. Nie tracenie granicy między odwagą a zdrowym rozsądkiem było u niego godne podziwu. To też właśnie cenił Zalgo w swoim doradcy i dlatego dał mu tę posadę. Był on zarówno jego wiernym sługą oraz najlepszym przyjacielem. W zasadzie słuchał tylko jego rad licząc się tym samym wyłącznie z jego zdaniem. Nikt inny nie mógł się wtrącić w sposób w jaki włada.
Każdy normalny człowiek by pomyślał: Jakim on to musi być tyranem! Wbrew pozorom jednak władca piekieł nie był złym monarchą. W piekle za jego panowania panował spokój i dobrobyt. Większość demonów przebywających w piekle było zadowolonych z rządów mego ojca, ponieważ wprowadził on lusirianizm i zakazał panującego dotąd dikrikanizmu.
Tutaj trzeba by wyjaśnić czym są te dwa pojęcia, o których zapewne zwykli ludzie nie słyszeli. Lusirianizm oraz dikrikanizm, to dwie religie. Lusir jest stworzycielem wszystkiego, tak jak bóg w popularnym na ziemi chrześcijaniźmie. Gdy już stworzył to co chciał, podzielił się na cztery części, a raczej na cztery odrębne istoty. Tak powstali Lusir, Dikriko, Maksymilian III oraz Nikou. Podzielił też władzę pomiędzy swoim "rodzeństwem". Maksymilian III dostał władzę nad Otchłanią, Nikou nad wymiarem, gdzie żyli aniołowie, a Lusir zawładnął wymiarem boskim. Pewnego dnia, Dikriko, który nie miał władzy nad niczym postanowił otruć Lusira i przejąć rządy za niego. Udało mu się to osiągnąć, lecz Lusir jako bóg nie mógł tak łatwo zginąć i po krótkim, bardzo okrutnym, okresie panowania Dikriko, Lusir odzyskał władzę. Nie wtrącił go jednak do Otchłani. Otchłań, jest miejscem, gdzie trafiają najgorsi z najgorszych i myślę, że sama nazwa mówi za siebie, iż nie jest tam zbyt wesoło. Nikt jeszcze nie wyszedł stamtąd, o ile komuś się to udało, o zdrowych zmysłach.
Tak więc są zwolennicy i Lusira i Dikriko. Zalgo należał do tych pierwszych i uważał za swój obowiązek wprowadzić tę religię na obszar, nad którym ma panowanie. Oczywiście nie miał nic przeciwko, jeśli ktoś wyznawał kogoś innego. Akceptował każdą religię oprócz dikrikanizmu, ponieważ wyznawcy tego zdrajcy byli zmuszeni do składania co najmniej jednej ofiary z lusirian na tydzień. Zalgo chcąc uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi, wypędził dikrikan lub tych najbardziej uciążliwych po prostu zamknął w lochach.
Nie wiedziałem z jakiego powodu mój ojciec mnie tak bardzo nienawidzi. Miałem też pustkę w umyśle. Nie pamiętałem, kiedy to wszystko się zaczęło, ale miałem nadzieję, że już niedługo się skończy, ponieważ teraźniejsza partnerka demona była w ciąży. Może, gdy urodzi mu się kolejne, już szóste, dziecko to będzie miał mniej czasu,aby się nade mną znęcać? Taką miałem nadzieję, choć często przez te moje złudzenia przeżywałem wielki zawód.
Spróbowałem się podnieść, ale bolało mnie dosłownie wszystko. Najlepiej leżałbym skulony na tej ziemi w nieskończoność, wiedziałem jednak, że życie toczy się dalej i jeżeli chcę przetrwać muszę być silny. Oparłem się rękami o podłoże i powoli, cały się trzęsąc unosiłem się. Przyklęknąłem i wziąłem głęboki, drżący oddech, po czym westchnąłem. Merruku cały czas mi się przyglądał w milczeniu, a gdy na niego spojrzałem, lekko się uśmiechnął. Wstałem, więc i chciałem zrobić krok w jego stronę, lecz poczułem mocny, przeszywający ból w kostce. Gdyby nie Merruku, który złapał mnie w ostatnim momencie, znów runąłbym na glebę. Przyjaciel ojca bez słowa wziął mnie na ręce i ruszył w stronę pałacu.
- Dlaczego to robisz...? - spytałem po paru minutach milczenia.
- Dlaczego co robię, paniczu? - odpowiedział.
- Dlaczego jesteś dla mnie... Taki.. No... Miły... Przecież tata musi się za to na ciebie gniewać...
- Może i się gniewa, ale po prostu myślę, że to co robię jest słuszne, paniczu. - powiedział posyłając mi promienny uśmiech.
- Ale ja na to nie zasługuję...
Merukku zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie. Zmarszczył lekko brwi i rzekł:
- Każdy na to zasługuje, a w szczególności, ty, paniczu. Nie zrobiłeś w końcu nic złego.
- Więc czemu tata mnie tak nienawidzi? - zapytałem łamiącym się głosem.
Białowłosy nie odpowiedział w pierwszym momencie. Znowu ruszył i odpowiedział cicho dopiero, gdy wchodziliśmy już do pałacu.
- Nie zrozumiałbyś, Kartej... Jesteś na to jeszcze za młody.
Miałem dopiero pięć lat, więc nie kłóciłem się z nim, że nie jestem zbyt młody. Miałem pewność, iż wie co mówi. Byłem zszokowany, że użył mojego prawdziwego imienia, którego Zalgo zakazał wymawiać z niewiadomych przyczyn. Od tamtej pory wszyscy nazywali mnie po prostu Jet, oczywiście wyłączając momenty, kiedy mi ubliżali.
Powodem częstych obelg kierowanych do mnie było moje pochodzenie. Owszem, byłem synem samego władcy piekieł, ale do tego mieszańcem. Nie byłem demonem czystej krwi jak wszyscy. Mieszańce zdarzały się bardzo rzadko w piekle przez co były dyskryminowane. Moja matka była półaniołem, półczłowiekiem, co czyniło ze mnie półdemona, ćwierćanioła i ćwierćczłowieka. Demony są naturalnymi wrogami aniołów a są stworzone do znęcania się nad duszami złych ludzi w piekle, więc to zrozumiałe, że mnie nie akceptowali. Jednak myślę, że to nie to było prawdziwym powodem ich nienawiści do mnie. Według mnie kryje się za tym coś więcej... Dlaczego uważam tak, a nie inaczej? Odpowiedź jest prosta. Mam dwie siostry, które, co prawda nie mają nic w sobie z człowieka, ale są półaniołami, a są uwielbiane przez służbę i poddanych.
Do mnie zaś ma szacunek jedynie garstka osób. Są to: Kim, moja o dwa lata starsza siostra, która próbuje negocjować z ojcem o lepsze traktowanie dla mnie, niestety z marnym efektem, młodszy o rok brat, Nayrin oraz Merukku. Jak widać nie jest tych osób wiele, ale cieszę się, że mam przynajmniej ich. Kontynuowanie tego pasma nieszczęść i niepowodzeń, zwanych inaczej moim życiem, było by o wiele trudniejsze, gdyby ich kiedyś zabrakło.
Fioletowooki zaniósł mnie do pokoju, po czym wezwał medyka, który z nieukrywaną złośliwością, boleśnie nastawił mi stopę. Krzyknąłem głośno z bólu, lecz białowłosy wciąż trzymał mnie za rękę, więc nie było aż tak źle. Po zabiegu i opatrzeniu moich pozostałych ran, medyk wyszedł mrucząc coś pod nosem o rozwydrzonym bachorze jakim to niby jestem, a Merukku usiadł koło mnie na łóżku i położył mi rękę na głowie czochrając niemiłosiernie moje długie czarne włosy.
- Słuchaj, Kartej... - powiedział już mniej oficjalnie.
- Nie nazywaj mnie tak... - szepnąłem. - Ktoś mógłby usłyszeć...
- I co z tego? - Zdziwiłem się, gdy to usłyszałem. - Co mi Zalgo zrobi? Przecież mnie nie zabije, jestem jego przyjacielem, nie zrobiłby mi tego. - Doradca władcy piekieł odchrząknął. - Chciałem ci powiedzieć, że to nie do końca tak, że twój ojciec cię nienawidzi... - Milczałem, więc kontynuował. - Znam go bardzo długo, bo od czasów naszego dzieciństwa i wbrew pozorom niewiele się od siebie różnicie. Masz nawet kolor jego oczu.
- I tylko to... - burknąłem.
- To prawda... - westchnął Merukku. - Całą resztę masz po matce... Lecz Zalgo w środku jest zupełnie taki sam jak ty. - Spojrzałem na niego pytająco. Jak ten potwór mógł być taki sam jak ja?! - Jest takim samym zagubionym chłopcem... - Mężczyzna spojrzał na zegarek po czym pogłaskał mnie po głowie - Na mnie już pora... Żegnam, paniczu - ukłonił mi się lekko i wyszedł.
Poczułem miłe ciepło w sercu. Nikt oprócz niego nie zwracał się do mnie aż z takim szacunkiem i nie rozmawiał ze mną od serca. Chciałbym kiedyś tak porozmawiać z ojcem. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego tak nie mogło być?!
Spojrzałem na leżącego koło mnie pluszowego misia pandę. Przytuliłem go mocno. Panda była mniej więcej takiej wielkości jak ja, więc mogłem się na niej położyć. Tak też zrobiłem i wtulając się w nią zacząłem rzewnie płakać i użalać się nad sobą. Schowałem twarz w jej sztuczne futro łkając i skomląc jak zraniony piesek. Myślałem, że trwam tak wieczność, ale w końcu zmęczony płaczem usnąłem.
Łoł łoł łoł!!! Super opowiadanie. Tak mnie wciągnęło zw nie obchodziło mnie to co się dzieje dookoła tylko to co w opowiadaniu.Tak sie wciagnełam że miałam wrażenie że stoje Koło Jeta i przeżywam wszystko razem z nim. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńDziękuję! Starałam się jak najlepiej oddać emocje Jet'a/Karteja... Jak kto woli. Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. :D
UsuńŚwietne opowiadanie, nigdy wcześniej takiego nie czytałam, masz potencjał, tak trzymaj! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziekuje bardzo! Nawet nie wiesz jak takie miłe słowa mogą zmotywować do dalszej pracy! :)
Usuń